"I'm holding on
Why is everything so heavy?
Holding on
So much more than I can carry"*
*
Trzy dni później
Słońce świeciło na niebie, po którym płynęły gęste, kłębiaste chmury. Chłód poranka potęgowała rosa, nadal pokrywająca idealnie przystrzyżone trawniki cmentarza. Stosy kwiatów na białym, marmurowym grobie pięknie się z nimi komponowały. Obserwowałam je, uświadomiwszy sobie, że lista osób, które będę tu odwiedzać, poszerzyła się.
Kilka kobiet, ubranych jak divy operowe, którymi zapewne były, podeszło do mnie i uścisnęło mnie, powtarzając te same słowa współczucia i żalu, całując mnie raz w jeden, raz w drugi policzek i ściskając za dłonie. W pewnym sensie było to całkiem miłe i być może nawet szczere. Ale czym jest współczucie? Powtarzaniem, że ci przykro? A co to znaczy, że jest ci przykro?
Niestety, nie skończyło się na tych kilku kobietach. Podeszły do mnie pierwsze, bo czuły takie pierwszeństwo, mając pełną świadomość swojej pozycji społecznej. Po nich musiałam jeszcze zmusić się wielokrotnie na uśmiech i dzielne przyjmowanie kondolencji, udając, że jestem silna i daję sobie radę „z moją stratą".
Przyjmując uścisk pierwszej choć trochę bliższej mi osoby spośród ponad trzydziestu, to znaczy pani Hudson, mogłam przynajmniej szczerze powiedzieć, że doceniam jej obecność. Ona zaś obdarzyła mnie krótkimi słowami:
-Nie bój się. Jesteśmy zawsze gotowi ci pomóc, tylko poproś, panienko.
Były o wiele więcej warte i czułe, niż tysiące „przykro mi".
Kątem oka dostrzegłam pana Holmesa, który skryty w cieniu jakiegoś pomnika nieopodal, obserwował grób mojej ciotki.
-Witaj, Lilly - usłyszałam i znów spojrzałam przez siebie, speszona, że nawet nie obdarzam spojrzeniem tego, kto chce wyrazić współczucie wobec mnie.
-Panno Morstan... - zdumiałam się, widząc ją tutaj. - dzień dobry. To cudownie, że pani przyszła...
Mary Morstan uśmiechnęła się do mnie szeroko, zdejmując kaptur z głowy i odsłaniając swoje jasne, jak zwykle pięknie uczesane włosy.
-Jakże mogłabym pozwolić Johnowi przyjść tu beze mnie? - odpowiedziała, biorąc w dłonie moje własne. - do tego dość dawno się nie widziałyśmy.
Panna Morstan była moją guwernantką przez krótki okres pobytu w Londynie, a następnie w Mediolanie. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy dowiedziałam się, że przed wyjazdem do Włoch poznała pana Holmesa i pana Watsona, z którym niecały rok temu się zaręczyła.
-To prawda.
Mary Morstan posłała mi smutne spojrzenie.
-Jak się czujesz? Widziałam, jak trudziłaś się przed tymi wszystkimi ludźmi, by trzymać się w ryzach.
-Ale... czy wyglądam aż tak źle? - uśmiechnęłam się słabo.
-Wyglądasz pięknie, Lilly. Ale nawet pod tym uroczym makijażem nie uda się ukryć twojego dramatu.
Nikt mi tego dotąd nie powiedział, żadna z tych kilkudziesięciu osób, które tak bardzo mi współczuły i tak bardzo, bardzo było im przykro. Albo tego nie zauważyły, albo naprawdę ich to nie obchodziło. Wspaniała świadomość.
CZYTASZ
[ACS] Podziemie ulicy Piekarskiej
FanficLondyn w XIX wieku to ideał przyszłości. Pierwsza na świecie podziemna linia kolejowa; żywy, rozwijający się przemysł; bogacący się kapitaliści. Wśród nich najniebezpieczniejszy Zakon, który od stuleci pragnie posiąść władzę nie tylko nad ludźmi, al...