Trzy dni później (sobota).
W weekendy z założenia komisariat pracował krócej, a przez to ja kończyłam moją pracę w Scotland Yardzie relatywnie wcześniej.
Tuż po południu wracałam do domu. Zwyczajnie nie miałam ochoty na spacer, ponieważ na dworze było dość wietrznie, a więc schowałam się w dorożce. Kołysanie i miarowe podskakiwanie kół na kamiennych ulicach, do których także przywykłam z czasem sprawiły, że prawie w niej zasnęłam.
W końcu dotarłam, a potem skierowałam się długim chodnikiem ku wejściu do domu, kiedy coś mnie tknęło. Jakiś niepokój. Drzwi frontowe były uchylone, a z zewnątrz słychać było jakąś żywą dyskusję. Głos mojej ciotki wybijał się ponad to wszystko. Ruszyłam pośpiesznie ku wejściu, z bijącym szybko sercem.
-Wie pani, że zostało pani mało czasu na decyzję. A przypominam pani, że nie jest ona bardzo trudna. Wybór jest chyba oczywisty. – usłyszałam tuż przy drzwiach; weszłam pośpiesznie do środka. W hallu stało trzech mężczyzn: dwóch ubranych w te same, czarne płaszcze, głębokie cylindry, mieli w rękach masywne, długie laski, które nie wyglądały bynajmniej jak asekuracja dla starszych. Byli barczyści, wysocy, dobrze zbudowani. Trzeci mężczyzna, nieco niższy, ale o postawie władczej i wzbudzającej respekt, trzymał cylinder w rękach, na których miał skórzane, czarne rękawice. Elegancki, dystyngowany.
Wszyscy odwrócili się na głos moich kroków w hallu. Tylko ciotka stała przodem do drzwi, a jej zdruzgotany wzrok mówił: dlaczego teraz? Dlaczego tu weszłaś?
Niższy mężczyzna spojrzał na mnie z zaciekawieniem i zdumieniem. Na jego ustach pojawił się szyderczy, upiorny uśmiech. Irena Adler spojrzała na niego wyzywająco i ostrzegawczo, zaciskając wargi. W swojej satynowej, różowej sukience, ściągniętej w kokardę z tyłu w pasie, tak wyniosłej i eleganckiej, gryzła się z gośćmi już samym swoim wyglądem.
-Panno Adler, a kto to taki? Czemu się nam nie pochwaliłaś, że trzymasz w domu takie błyskotki? – zwrócił się do mojej ciotki sztucznym do bólu, uprzejmym głosem. Ona spojrzała teraz na mnie, mówiąc oczami: wybacz mi.
Mężczyzna podszedł do mnie, nie odrywając ode mnie wzroku. Obejrzał mnie dokładnie, a ja znieruchomiałam, zaciskając zęby. Nie pokazuj, że się boisz, mawiała zawsze ciotka. To byłaby jego przewaga.
Ani drgnęłam, kiedy podszedł na tyle blisko, by sięgnąć bez żadnego zawahania palcami naszyjnika na mojej odsłoniętej szyi. Przeciągnął nimi wzdłuż łańcuszka, po obojczyku, aż do wisiorka, bardzo niebezpiecznie blisko dekoltu. A potem zjechał nimi jeszcze niżej, aż do granicy ozdobnej koronki mojej sukienki, tuż nad piersiami. Nie wiem, co sobie wyobrażał, ani nie wiem, za kogo się uważał, ale byłam niemal pewna, że w swojej głowie dawno już pozbył się moich ubrań. Jak to możliwe, że w całym hallu nie słychać było szalonego bicia mojego serca i dzikiego tętna, które dudniło przy moich uszach, na szyi?
Ale ani drgnęłam.
-Zadałem pytanie, Adler. Odpowiedz – powtórzył szorstkim, ostrzegawczym tonem. Popatrzył na mnie jeszcze przez chwilę niezrównoważonym, oszalałym wzrokiem, a potem odwrócił się niecierpliwie do mojej ciotki. Gdyby spojrzeniem mogła zabijać, ten mężczyzna zginąłby tu i teraz śmiercią tak bolesną i krwawą, jakiej jeszcze świat nie widział.
-To... moja podopieczna. – wydusiła z siebie z największym trudem. Patrzyła na niego z okropnym wstrętem.
-Podopieczna! – zawołał zaskoczony. – tak po prostu? Pierwsza lepsza dziwka z ulicy?
-Licz się ze słowami, Starrick! – wysyczała do niego jadowicie i donośnie, robiąc kilka odważnych kroków w jego stronę.
-Bardzo niebezpieczne zagranie, panno Adler - zaszydził spokojnym tonem, także zbliżając się do niej. - A może raczej: pani Adler? Jak wiele nam nie wyjawiłaś od początku naszej współpracy?
CZYTASZ
[ACS] Podziemie ulicy Piekarskiej
FanfictionLondyn w XIX wieku to ideał przyszłości. Pierwsza na świecie podziemna linia kolejowa; żywy, rozwijający się przemysł; bogacący się kapitaliści. Wśród nich najniebezpieczniejszy Zakon, który od stuleci pragnie posiąść władzę nie tylko nad ludźmi, al...