7. Klub Rockwella

278 18 1
                                    


Nie zamierzałam jej słuchać. Bynajmniej.

Przeraził mnie fakt, że na wspomnienie pana Holmesa zareagowała jak poparzona. Musi chodzić o coś więcej, niż po prostu mieszkańca Londynu, któremu mam nic a nic nie mówić o tej przesympatycznej wizycie. Na samo jej wspomnienie mam mdłości i ciarki. Ale w jednym ma rację: nie mogę się bać. Absolutnie, nie mogę tego pokazać.

Nie mogę też milczeć. Moja „niesamowita" odwaga ma swoje granice. Kończą się one na sile fizycznej, na przykład: w sytuacjach krytycznych, jak, ta, moje zawzięte i wyzywające spojrzenie mi nie pomoże. Mogą się trafić silniejsi ode mnie, którzy dziś zatargali mnie do domu, a jutro... na myśl przyszła mi dłoń Starricka, wędrująca bez skrupułów po mojej skórze. A jutro... jutro może być gorzej.

Dlatego właśnie ktoś musiał wiedzieć.

Poszłam wziąć kąpiel, jak nalegała ciotka, by nie była podejrzliwa. Rzeczywiście, gorąca woda i zapach jaśminu uspokoiły moje nerwy i rozluźnił mięśnie. Te tuż pod karkiem, między barkami, bolały mnie bardzo dotkliwie. Całe spięcie i stres wcisnęły się właśnie tam, nie mieszcząc się i pulsując boleśnie. Zamykając ciężkie powieki, odpłynęłam chyba na godzinę.

*

Przygotowałam się na nowo bardzo szybko, najszybciej, jak potrafiłam.

Była czwarta po południu, kiedy wyszłam z domu, mówiąc ciotce, że jadę do Alicji. Patrzyła na mnie nieufnie, ale w końcu chyba w to uwierzyła.

Tym razem także na piechotę przebyłam całą długość ulicy Serpentine Avenue. Wiatr zelżał, między chmurami pojawiało się nawet popołudniowe, jesienne słońce.

Złapałam jadącą bardzo powoli dorożkę.

-Dokąd, panienko? - spytał przemiły, starszy pan siedzący na koźle. Wyjęłam z kieszeni peleryny pół gwinei i podałam mu. Jego oczy zabłyszczały na ten widok.

-Do Whitechapel. Jak najszybciej.

*

Moje nogi same prowadziły mnie przez obskurne, brudne uliczki, które zaczynałam co raz lepiej pamiętać. Byłam tu już kilkakrotnie, a z każdą wizytą czułam się co raz swobodniej. Ale nadal pozostawałam czujna.

Niesamowicie szybko dotarłam do unieruchomionego mechanicznie składu pociągowego, który niegdyś należał do Nędzników. Przeciwników Skokierów. Złych ludzi - tyle o nich wiedziałam. Na razie.

Pośpiesznie zapukałam do ciemnych, masywnych drzwi jednego z wagonów. Nie czekając na odpowiedź z wewnątrz, weszłam dość niegrzecznie do środka.

-Lilly...! - zawołała Evie, podnosząc głowę znad stosu papierów. Siedziała przy biurku, dogłębnie coś badając; teraz wstała od niego pośpiesznie. -ja.. wybacz bałagan, nie spodziewałam się ciebie tutaj...

-Evie... - zaczęłam, oddychając głęboko, zdyszana. Podeszła do mnie i popatrzyła na mnie zaniepokojona, kładąc mi dłoń na ramieniu. - Evie. Czy znajdziesz dla mnie chwilę?

-A... tak. Oczywiście. Usiądź - mrugnęła kilkakrotnie, zbita z tropu moim zachowaniem. Wskazała mi sofę, na którą ciężko upadłam. Sama przysunęła pośpiesznie krzesło, by ustawić je naprzeciw mnie, po czym zajęła na nim miejsce. - o co chodzi? Wszystko w porządku?

Nabrałam głośno powietrza.

-Nie. Potrzebuję waszej pomocy.

-Pomocy? Co się stało?

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz