17. Niemy sojusz?

201 20 2
                                    

Zeszłam na dół, do gabinetu doktora Watsona. Nie widziałam go, odkąd tu przyszłam, więc zdecydowałam, że po prostu zapukam do środka.

Zastukałam palcami, a potem uchyliłam nieznacznie drzwi, by choć jednym okiem zajrzeć do środka.

-Kto tam, ach, kto tam? – usłyszałam znajomy głos, jak zwykle przesiąknięty dobrym humorem, bez względu na tragiczność okoliczności.

-Twoje przeznaczenie – odpowiedziałam, wślizgując się z gracją do środka. – o proszę! Nie wyglądasz, jakbyś miał się już zawijać... na górę.

-Uznam to za komplement, panno Adler – uśmiechnął się Jacob, unosząc brew. Siedział teraz wsparty o ścianę i duże poduszki, w nowej koszuli, ale całkowicie rozpiętej. Mimowolnie mój wzrok powędrował do jego licznych bandaży na klatce piersiowej, nadgarstku, ramieniu, czole...

Zajęłam miejsce na brzegu łóżka.

-Powiedz, jak się czujesz. Tylko bez głupich porównań.

-Moje porównania nie są głupie.

Nabrałam powietrza, by się nie zniecierpliwić już po połowie minuty od wejścia tutaj, a potem przewróciłam oczami.

-Dobrze, więc bez żadnych porównań.

-Bywało lepiej, droga panno Adler.

-A coś więcej?

-Pani Hudson wspaniale gotuje, nie wyobrażasz sobie, jak...

-Nie dowiem, się co? – przerwałam mu, uśmiechając się złośliwie. Zaśmiał się pod nosem w odpowiedzi.

-A więc bardzo ci zależy, żeby wiedzieć.

-Oczywiście, tępy bałwanie!

-To, że nie mogę przerzucić sobie ciebie przez ramię teraz, nie znaczy, że zapomnę o twoim niegrzecznym zachowaniu, jak wyzdrowieję. A ja zdrowieję szybko.

-Znów mi pan grozi, panie Frye.

-Tylko lojalnie uprzedzam.

-Bezczelny.

-Nie postarałaś się; za często to słyszę od Evie – uśmiechnął się od ucha do ucha groteskowo. - Doktor Watson uważa, że pojutrze mogę wrócić do domu.

-Naprawdę? To prędko.

-Mówię ci przecież: szybko zdrowieję.

-Co nie oznacza, że znów będziesz mógł się wydurniać, jak zwykłeś to robić.

-Nie?

-Nie!

-Jak tego dopilnujesz?

-Prowokujesz mnie, żebym cię przywiązała do łóżka albo krzesła?

-Jeśli do twojego, to proszę bardzo. Jest bardzo wygodne, o ile dobrze pamiętam.

Zacisnęłam usta z zawzięciem, patrząc na niego piorunująco. Uśmiechnął się tylko z arogancką pewnością siebie, ponieważ zauważył rumieńce na moich policzkach.

-Nie rozumiesz! Nie możesz iść sobie od tak do Rockwella. Pewnie od razu przyszło ci to do głowy! Cały czas jesteś ranny! Za dwa dni te wszystkie blizny się nie zagoją.

-Nie pójdę tam za dwa dni.

-Mam nadzieję.

-Ale za cztery może już tak.

-Ani się waż! Jaki ty jesteś niepoważny! Nie zdajesz sobie sprawy, że...

Jacob zaśmiał się teraz głośno, na co ja jedynie ściągnęłam brwi, patrząc na niego pytająco.

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz