48. Królowa Skokierów

204 19 2
                                    


"I'd walk to the end of the Earth and afar

In an ordinary world.

Baby, I don't have much

But what we have is more than enough

Ordinary world..."

***

Cztery dni później

-Panno Adler – usłyszałam zza drzwi głos pani Hudson, który towarzyszył pukaniu. Otworzyła drzwi, słysząc moje zaproszenie. – wiadomość do pani.

Odłożyłam szczotkę do włosów i wstałam od etażerki, by wziąć od niej kartkę złożoną na kilka razy. Posłała mi swój zwyczajowy, serdeczny uśmiech, po czym opuściła mnie, by pozwolić mi ją przeczytać w prywatności. Była niedziela, tuż przed południem.

Uniosłam papier do nosa i natychmiast poczułam znajomy zapach papieru prasowego, charakterystycznego dla korespondencji pewnego mieszkańca Whitechapel.

„Szanowna Panno A.

Zechciej obdarzyć mnie swym zacnym towarzystwem dziś wieczorem; bądź gotowa przed dziewiątą. Możesz się zgodzić lub... właściwie, wszystko jedno, i tak przyjadę.

J."

Przewróciłam oczami, śmiejąc się bezgłośnie do samej siebie. Jak to wspaniale z jego strony, że „mogłam" się zgodzić.

Zastanawiało mnie jedynie, co takiego zrodziło się tym razem w jego głowie; oczywiście nie napisał mi niczego więcej, nawet choćby celu tego spotkania.

Nie wiedziałam nawet, jak powinnam się ubrać. Wieczór był pogodny i ciepły, lecz godziny, jakie musiałam wyczekać, aby wreszcie nadszedł, ciągnęły mi się niemiłosiernie. Starając się odnaleźć złoty środek, założyłam granatową sukienkę obszytą bordowymi różami przy lewym biodrze i przy kwadratowym dekolcie, z koronkowymi, delikatnymi rękawami i kokardą oraz turnierą z tyłu, wybrałam też mój ulubiony kapelusz, który pani Hudson przypięła elegancko pod pewnym kątem do koka spiętego wysoko na moich włosach.

Wiedział doskonale, że będę się niecierpliwić i umierać z ciekawości, dlatego nie omieszkałam użyć też słodkich perfum, za którymi tak wodził nosem. Skoro sam zadecydował, wszystkie chwyty dozwolone...

-Chyba musimy zabawić się w niespodziankę raz jeszcze, panno Adler – powiedział Jacob, gdy stanęliśmy tuż przed powozem.

-Co takiego? Znowu zamierzasz zawiązać mi... - spytałam, lecz on nie czekał, aż skończę; odwrócił mnie zwinnie tyłem do siebie i natychmiast zakrył mi oczy kilkuwarstwową chustką.

-Uwierz mi, będzie warto! A teraz uważaj na głowę i te Pola Elizejskie na twoich włosach – odrzekł z najlepszym humorem w głosie, na co mogłam wydać z siebie dźwięk zniecierpliwienia i ciężkie westchnięcie. Chwycił moją dłoń, drugą zaś położył na mojej talii, by pomóc mi wejść „po omacku" do powozu.

Minęło trochę czasu, może nieco więcej, niż kwadrans, aż wreszcie się zatrzymaliśmy. Dookoła panowała względna cisza, przeszywana jedynie oddalonymi odgłosami żyjącego miasta, w którym zachodziło już prawdopodobnie słońce; o tym jednak mogłam tylko przypuszczać, bo przecież przed oczami widziałam gęstą ciemność.

Jacob poprowadził mnie brukowaną drogą, którą daremnie próbowałam rozpoznać. Co takiego wymyślił? Dokąd szliśmy?

Gdy wreszcie się zatrzymał, stanął, jak mi się zdawało, tuż przede mną i objął mocno wokół talii.

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz