15. Wrogowie i sekrety

170 20 2
                                    

Henry był tak miły, że towarzyszył mi całą drogę do domu. Gdy opuszczaliśmy Whitechapel była już bowiem godzina dziewiąta - w zaistniałej sytuacji moja swoboda i zadomowienie w Londynie nie służyły mi już na nic.

Co więcej, mogłam jakoś zabić czas podróży, rozmawiając z Henrym o czymś zupełnie luźnym i niepoważnym, przez co powrót do domu przestał być taki odstraszający.

Wysiadaliśmy właśnie z powozu kilkadziesiąt stóp od mojego domu na Serpentine Avenue, kiedy zobaczyłam, że ktoś z niego wychodzi. Henry instynktownie popchnął mnie ręką za powóz, by nie było mnie widać z perspektywy idących tam trojga, może czworga ludzi. Sam również skrył się w cieniu powozu, jakie rzucało blade światło księżyca na bezchmurnym, czystym, czarnym jak heban niebie.

Jak na zawołanie serce podskoczyło mi do gardła, łomocząc głośno, a wewnątrz zrobiło mi się gorąco. Zacisnęłam zęby i przełknęłam ślinę, zaciskając w dłoni parasolkę, którą nosiłam przy sobie od wyjścia na spotkanie z Evie i Henrym.

-Kto to jest? - zapytałam go, gdyż widział więcej, niż ja. Gdy jednak nie odpowiadał przez dłuższą chwilę, sama wychyliłam się ostrożnie za jego ramię.

O Boże. Poczułam, że moje nogi stają się cienkie i wiotkie, jak z waty, w mojej głowie wybuchła panika.

-Henry - odezwałam się znowu, ledwie słyszalnym, drżącym głosem. - powiedz, że to nie oni. Proszę.

-Cii - zasyczał, każąc mi zachować milczenie. Zamknęłam oczy, zaciskając powieki i oddychając głęboko. Co spotkam w domu, kiedy do niego wejdę?

Trzy postacie ruszyły w przeciwnym nam kierunku. Po chwili weszły do powozu stojącego kilka domów dalej, którego wcześniej w ogóle nie zauważyłam. Gdy upewniliśmy się, że odjechali na wystarczająco dużą odległość, odwróciliśmy się ku sobie.

-Lilly - zaczął Henry, kładąc mi dłonie na ramionach. - zachowaj spokój. Nie możesz się bać. Strach paraliżuje.

-Wiem! Wiem... ale co mam zrobić? Nie protestowałeś, wiesz, że to był on. Znów.

-Idź porozmawiaj z ciotką. Jeśli nie będzie chciała nic mówić, trudno, ale nie zamartwiaj się, zanim nie zorientujesz się w sytuacji.

-Nie muszę się niczego dowiadywać, Henry. Sam fakt, że znów tu przyjechali... wyobrażasz sobie, jak głęboko w tym siedzi moja ciotka? Ile razy byli u mnie, albo ona była u nich, podczas mojej nieobecności? O ilu rzeczach nie wiem? To niepojęte, przecież...

-Lilly! - przerwał mi stanowczo Henry, patrząc mi prosto w oczy swoimi ciemnymi, błyszczącymi w świetle księżyca oczami. - uspokój się. Niczego takiego nie wiemy na pewno, więc przestań histeryzować.

Jego dosadny ton jednocześnie zgasił rosnącą we mnie panikę, jak i rozdrażnił moje złudne nadzieje na to, że jeszcze panuję nad sytuacją.

-Nie histeryzuję - zaczęłam się bronić. - Po prostu się boję, a chyba mam ku temu powody.

-Nie mówię, że nie masz. Ale zaczynasz bać się rzeczy, o których nie możesz mieć pojęcia. Przestań domyślać się, co się dzieje za twoimi plecami, bo się rozchorujesz. Nie mówiąc o tym, że przerażona jesteś dla nich łatwą ofiarą. Być może zastraszają twoją ciotkę, ponieważ wiedzą, że nie będą mieli z wami lekko - nie pozbawiaj ich tej świadomości.

Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich mój głos. Miał rację, oczywiście, że miał. Westchnęłam tylko ciężko, kręcąc głową i wyginając twarz w grymas zwątpienia.

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz