27. Wierzę, że umiem latać...

209 21 3
                                    


„Nie wiem, czy jesteś moim przeznaczeniem,

Czy przez ślepy traf miłość nas związała.

Kiedy wyrzekłem moje życzenie,

Czyś mnie wbrew sobie wtedy pokochała?"*

~***~

Zasnęła bardzo szybko, z niewinnym, tak słodkim uśmiechem, z włosami w nieładzie, które pachniały różami, dłońmi, które obdarzyły mnie tym jedwabnym dotykiem, wzdychając od czasu do czasu cichym, rozmarzonym głosem.

Patrzyłem na nią i zastanawiałem się bez przerwy, dlaczego los mi ją zesłał. Nadal uważałem, że sobie na nią nie zasłużyłem, a jednak tu była, spała z głową na moim ramieniu. Znów powiedziała, że jest wdzięczna, że nie czeka, aż zasłużę.

Ciekawe, dlaczego Evie i Henry bawią mnie aż tak. Z początku rzeczywiście było to z mojej strony tylko złośliwe i nic więcej. Ale teraz? Zaczynam podejrzewać, że im dłużej się z nich śmieję, tym bardziej ukrywam przed sobą samym, że...

Nie wiem, czy to możliwe?

Powiedzieć, że ją lubię to absurdalnie mało powiedziane. Ale czy na tyle, żeby ją... kochać?

Kocham ją?

Bo ona mnie tak. Nie mam ku temu wątpliwości. Ale co ze mną?

~***~

Oboje z rana wymknęliśmy się z mojego domu, korzystając z tego, że Juliet i moja ciotka na pewno jeszcze spały. Nie sprawdzałam tego, lecz poranna cisza mi to sugerowała. Sama, dla zaoszczędzenia czasu, odmówiłam sobie śniadania i kawy, byle tylko ograniczyć konieczność hałasowania poza moją sypialnią.

Gdy wyszliśmy z domu... przepraszam, ja wyszłam, a Jacob wyskoczył moim oknem, na dworze dzień dopiero się budził: o jesiennej porze słońce wstawało przed ósmą i muszę przyznać, że dawno nie byłam gotowa do pracy równie wcześnie. Lecz tylko na tym zyskam, ponieważ będę mogła wyjść ze Scotland Yardu jeszcze wcześniej, niż planowałam.

Dotarliśmy razem do Trafalgar Square, w większości pustego z powodu porannego chłodu i wczesnej godziny.

-A więc, panie Frye, jeśli ładnie poproszę, pokaże mi pan dzisiaj to, co chciał pokazać wczoraj?

-Wielce prawdopodobne, panno Adler.

-Cudownie.

Jacob uśmiechnął się szeroko, a potem elegancko sięgnął po moją dłoń i pocałował ją delikatnie.

-Czy mam gdzieś na pana czekać, dżentelmenie?

-Przyjadę po ciebie.

-Gdzie? Do Scotland Yardu? Oszalałeś?

-Nie. Tam, gdzie wczoraj złapaliśmy dorożkę do Whitechapel.

-No dobrze. Prawdopodobnie wyjdę stamtąd około drugiej, może nawet trochę wcześniej.

-Rewelacyjnie. Miłego dnia i do zobaczenia, panno Adler.

Zabrałam grzecznie dłoń i posłałam mu wymowne spojrzenie, uśmiechając się.

-Tobie również.

*

Przez ten zwyczajny poranek i południe pewna myśl pozostawała dla mnie niewyjaśniona: dlaczego moja ciotka nie wysłała nawet jednej wiadomości z pytaniem o to, jak się czuję, co ze mną? Tak naprawdę nie widzimy się już trzecią dobę, bo przecież wczoraj także się z nią wyminęłam z samego rana, a później już nie miałam okazji się z nią widzieć. Jest za to urażona? Nigdy bym nie pomyślała; wcześniej nie miałyśmy z tym żadnego problemu. Oczywiście to ja mogłabym napisać do niej list, ale gdzie miałabym ją znaleźć? Od dawna nie wiem, gdzie i jak spędza całe dnie, poza koncertami w co niektóre dni wieczorem.

[ACS] Podziemie ulicy PiekarskiejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz