7.Niedziela

7.8K 474 37
                                    

Niedziela

Obudziłam się wcześnie rano, jak to miałam w zwyczaju, obok mojego nieznośnego pupila, który ostatnio dopuścił się zdrady sprzymierzając się z najbardziej egoistycznym dupkiem wszech czasów. Mimo jego kardynalnego błędu postanowiłam mu wybaczyć i dać jeszcze jedną szansę. Wstałam z łóżka uprzednio głaskając psiaka i udałam się do łazienki. Oczywiście, jak co ranek, wzięłam chłodny prysznic, którego krople delikatnie spływały po moich ranach. Mimo lekkiego dyskomfortu czułam jak moje ciało się odpręża. Po zakończonej czynności wysuszyłam się, nabalsamowałam i ułożyłam włosy. Narzuciłam na siebie puchaty szlafrok, po czym zeszłam na dół w ciepłych papciach. Wyjątkowo pogoda dzisiaj dopisywała co było dobrym znakiem. Weszłam do jadalni spodziewając się nakrytego stołu, jednak nic z tego. W pomieszczeniu nie było zastawionego szklanego blatu, a co dopiero żywej duszy. Mimowolnie weszłam do środka i zaczęłam  zmieszana rozglądać się  po pokoju. Z tego co wspominał tata to nakrycie do śniadania będzie na mnie czekało niezależnie od godziny mojego wstania.

-Twój ojciec kazał nakryć do stołu na tarasie - usłyszałam miły głos w kierunku, którego zaraz się odwróciłam. Przed oczami miałam drobną blondynkę, która dzisiaj wyglądała nieco inaczej. Była troszkę mocniej podmalowana a jej włosy były idealnie ułożone. Uśmiechała się do mnie ciepło i przyjaźnie, więc nie odwzajemnienie tego gestu byłoby po prostu grzechem.

-Hej Alice - powiedziałam - Jest już tam? - zapytałam o tatę, kóry zainicjował śniadanie w plenerze.

-Czeka na Ciebie - powiedziała a ja wyminęłam ją i pędem ruszyłam w stronę tarasu. Zatrzymałam się jednak w progu myśląc o tym jak dobra dla mnie jest Alice i cofnęłam się do kobiety. Złożyłam na jej policzku delikatny pocałunek i popędziłam do taty. Kiedy dotarłam już na taras, mój ojciec siedział przy stole i czytał gazetę popijając przy tym kawę. Blondynka miała rację w kwestii taty. Czekał na mnie. 

-Dzień dobry - przywitałam się zajmując wolne miejsce.

-Cześć kochanie - odpowiedział odsłaniając swoją twarz zza gazety - Jak się spało?

-Okej - uśmiechnęłam się, a mój wzrok powędrował po wszystkich pysznościach jakie przygotowała Alice. Powoli zaczęłam nakładać wszystkiego po trochu na talerz, kiedy ponownie odezwał się mój ojciec.

-Jak zjesz, przebierz się w coś ładnego - zaczął upijając łyk kawy - jedziemy do tutejszego kościoła - uśmiechnął się niepewnie spoglądając na mnie kątem oka. 

-Znajdę coś odpowiedniego - zaśmiałam się, po czym wróciłam do jedzenia. Po skończonym posiłku pomogłam posprzątać ze stołu Alice i udałam się na górę do swojego pokoju. Przemyłam chłodną wodą twarz i rozczesałam wcześniej umyte włosy. Kiedy nadeszła pora na wybranie stroju, udałam się do mojej garderoby w celu znalezienia czegoś, co nadawałoby się do pokazania publicznie nie dając przy tym możliwości tworzenia zbędnej i niewłaściwej opinii na mój i taty temat. Po niedługim czasie zdecydowałam się na sukienkę z czarną, dopasowaną górą na ramiączkach i pudrowo-różowym, rozkloszowanym dołem. Dobrałam do tego sandałki na słupku w odcieniu dolnego koloru sukienki i czarny pasek. Na koniec założyłam delikatny  naszyjnik i śliczne, srebrne, długie kolczyki koła, które idealnie kontrastują z moimi rudymi włosami. Przeglądnęłam się ostatni raz w lustrze, po czym zabrałam małą torebkę z łóżka i wyszłam z pokoju. Skierowałam się w stronę samochodu przy, którym miał czekać na mnie tata  uprzednio żegnając się przy drzwiach frontowych z moją psiną. 

-Cześć Cezarku - rzuciłam do pupila, po czym wyszłam z domu. Jak juz wspominałam, tata czekał na mnie przy samochodzie oparty o jego maskę. Dzisiaj wyjątkowo to on będzie prowadził auto, ponieważ zapewne nie chcę głupich plotek dotyczących jego majątku. Owszem, jest on dosyć spory, ale to wcale nie oznacza, że jesteśmy z zachowania gorsi niż inni. Nie obnosimy się z nim, nie chwalimy, nie obnażamy, nie chełpimy się. Mimo wszystko, niezależnie od charakteru i twojej osobowości ludzie i tak przyczepią Ci etykietkę. Wśród jednych będziesz uznawany za sknerę, skąpca czy chytrusa, a wśród innych za najlepszego przyjaciela jak to było w moim przypadku. Kolejna sytuacja z mojego poprzedniego życia, która dotknęła mnie być może i mniej niż związek z Sherwoodem, ale pozostawiła po sobie rysę na mojej psychicę. Lorie Fields. A dokładniej jedna z moich przyjaciółek. Byłych przyjaciółek. W liceum Shieffield nawiązała ze mną przyjaźń chwilę po tym jak zaczęłam umawiać się z Jake'm. Między nami dosyć szybko zawiązała się nić porozumienia, co zapoczątkowało naszą bliższą relację. Lorie, dziewczyna szalona, rozrzutna i lubiąca przebywać w centrum uwagi. Zawsze stawiała na pierwszym miejscu status majątkowy i poziom popularności społecznej. Jedną zagrywką potrafiła zniszczyć każdego, kto niewiele znaczył. Słowami raniła ludzi wykorzystując ich słabości i wymierzając w ich najczulszy punkt. Terroryzowała, tępiła, udręczała i pstwiła się nad słabszymi od siebie. Mimo jej wszystkich poczynać i nieodpowiednich zachowań jej postawa imponowała mi przez co starałam się jej dorównać. Sama wielokrotnie znęcałam się nad innymi uczniami pokazaując im swoją wyższość i rozstawiając ich po kątach, chcąc tym udowodnić sobie i innym na jak wysokim poziomie się znajduję.

Story of my lifeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz