Jeśli czytasz, zostaw gwiazdkę, wtedy wiemy, że mamy dla kogo pisać. :)
-Dzień dobry Pani Burmistrz. Jestem Alice Spencer. Muszę powiedzieć Pani, jak i Pani synowi coś bardzo ważnego- powiedziałam, a kobieta przyjrzała mi się dokładnie. Mam świadomość, że nie wiedziała kim jestem, ale błysk w jej oku utwierdził mnie w przekonaniu, że zechce mnie wysłuchać.
-Witam, niech Pani wejdzie- gestem ręki zaprosiła mnie do środka ich rezydencji.- Proszę sobie usiąść, może herbaty?- zapytała uprzejmie.
-Nie dziękuję, czy mogłaby Pani zawołać swojego syna. Myślę, że ta sprawa dotyczy jego najbardziej- odpowiedziałam, a kobieta ruszyła schodami na górę, zapewne po swojego syna. Po dwóch minutach oboje byli już na dole. Alec był bardzo zmieszany, ale dało się w nim dojrzeć również załamanie.
-A więc o co chodzi?- dopytała burmistrz.
-Zacznę od tego, że jestem... byłam gosposią w domu Pana Blossoma, a skoro mowa o nim to pragnę nawiązać do jego "dziewczyny"- zakreśliłam cudzysłów w powietrzu.
-Yolandy Mitchell tak?- powiedziała z obrzydzeniem.
-Dokładnie tak, ale wracając. Byłam dzisiaj świadkiem ciekawej rozmowy z udziałem jej i jej córki Valerie- kontynuowałam.-Cała ta ciąża to jedna wielka intryga- dodałam, a kobieta pokręciła głową, natomiast jej syn schował w twarz w dłoniach, opierając się łokciami o kolana.
-Valerie nie jest w żadnej ciąży, ale zamierza w nią zajść, gdy już do niej wrócisz w celu założenia szczęśliwej rodziny- dokończyłam.
-Co za dwulicowa suka!- kobieta krzyknęła ze wściekłością, natomiast chłopak uśmiechnął się.
-Wiedziałem... Kurwa wiedziałem- powiedział, nerwowo podnosząc się z fotela.
-Alec gdzie idziesz?- zapytała jego matka.
-Nie dam sobą manipulować wymyślonymi bachorami. Te wstrętne babska są łase na pieniądze i tylko po to jestem im potrzebny- rzucił w stronę matki.
-Dokładnie tak samo jak Blossom. Chcą pozbyć się Malii, by przejąć jego pieniądze- zgodziłam się z blondynem.
-Nie możesz iść od tak sobie!- stwierdziła jego matka.-Z tego co wiem Malia leży w tutejszym szpitalu. Zwabmy je do niego, by wszyscy dowiedzieli się o ich wstrętnych planach- powiedziała kobieta.- Będzie nam Pani potrzebna, jako świadek- dodała, a ja kiwnęłam głową. Co ma być to będzie. Niech dostaną to, na co zasłużyły.
-Mogę poprosić o pomoc Roba, jest kierowcą u Blossomów. Powie jej, że Tom kazał ją i jej córkę tam przywieźć, bo chce je zobaczyć- zaproponowałam, a Lightwoodowie przystali na to. Zadzwoniłam do mężczyzny i poprosiłam go o pomoc, na co wyraził ochoczą zgodę. On też nie przepadałam za tych chodzącym wielorybem. W końcu odkąd się pojawiła w tamtym domu, zaczęła rozstawiać wszystkich po kątach.
-Moja taksówka czeka na zewnątrz, możemy nią pojechać- powiedziałam, gdy tamta dwójka zakładała kurtki.
-Oczywiście, myślę, że dotrzemy szybciej- odpowiedziała mi kobieta. Gdy nasza trójka weszła do pojazdu, mężczyzna wydawał się zadowolony tym, że doprowadziłam mu jeszcze dwóch klientów.
Po piętnastu minutach byliśmy już pod szpitalem, gdzie Pani burmistrz nie słuchając moich próśb, uregulowała rachunek dając kierowcy spory napiwek. Chociaż jego tego wieczoru nie czeka drama.
Wbiegliśmy na odział, a kobieta na recepcji zaczęła obserwować nas podejrzliwie. Jednak, gdy zdała sobie sprawę, że to Pani burmistrz wróciła do sprawdzania czegoś w komputerze. Są tam Alec kiwnął głową, ukazując nam zawzięcie rozmawiających Blossoma i dwie Mitchell. No tak w końcu mężczyzna nie miał pojęcia o co chodzi, w końcu tak naprawdę nie kazał im tutaj przyjeżdżać.
CZYTASZ
Story of my life
Teen Fiction*UWAGA* ⚪Mogą pojawiać się błędy. ⚪ Zamierzamy wstawiać zdjęcia. ⚪ Sceny +18.