40. Śpisz dziś ze mną.

994 93 29
                                    


Przez kolejne dwa tygodnie jeździłam do Zayna kiedy tylko mogłam. Ten upadek naprawdę dał mu w kość i widać było, że poprawia mu dużo wolniej, niż sam by chciał. Liczył na szybki powrót do pracy, ale z niechęcią musiał wziąć drugi tydzień zwolnienia od lekarza.

Między nami było naprawdę dobrze. Cieszył mnie każdy moment spędzany z nim nawet, jeśli nie robiliśmy nic innego, jak tylko oglądaliśmy to, co właśnie leciało w telewizji, w międzyczasie rozmawiając o wszystkim i o niczym. Nie rozmawialiśmy tylko o jednym. O nas. I chociaż wszyscy wokół nazywali nas parą, chłopakiem i dziewczyną, to ja tak naprawdę nie wiedziałam, czym byliśmy. Z jednej strony właśnie tak się zachowywaliśmy. Jak para. Ale z drugiej nie zdefiniowaliśmy tego, czym jesteśmy. Ale właśnie. Czy musieliśmy to definiować? Czy to nie wynikało samo z siebie? Czy musieliśmy werbalnie nazwać to, kim jesteśmy? Czy on mówił swoim znajomym, że jestem jego dziewczyną? Ja z pewnością nie nazwałam go swoim chłopakiem, bo nie wiedziałam, czy mogłam. Chociaż każdy, kto wiedział co między nami jest, już go tak nazywał. 

Może coś by się rozjaśniło, gdybyśmy spotkali się naszą paczką. Może samo wyszłoby w rozmowie, może nie zaprzeczyłby, gdyby ktoś nazwał nas parą przy nas obojgu. Ale niestety, od urodzinowej imprezy Harry'ego, nie udało nam się spotkać w większym gronie. 

Przez pierwszy tydzień Zayn nie ruszał się z domu, a ja dzieliłam swój czas tylko na uczelnię, pracę i niego, ze znajomymi rozmawiając tylko telefonicznie. Nie licząc Freda, Polly i Mandy, których widywałam na uczelni. W zeszły weekend utknęłam z nauką, ponieważ ostatnimi czasy nieco to zaniedbałam, podobnie jak moją pracę końcoworoczną, a jeśli chciałam ukończyć studia w czerwcu, musiałam w końcu wziąć się do roboty.

W poprzednim tygodniu również nie udało nam się spotkać, każdy miał swoje obowiązki. Wiedziałam, że wszyscy zjechali się dziś do Zayna, ale ja już dawno obiecałam mamie, że na ten weekend przyjadę do domu rodzinnego i jutro pojedziemy na obiad do siostry Pedro, która mieszkała niedaleko.

Dlatego teraz, w piątek, o dwudziestej drugiej czterdzieści trzy leżałam w pokoju Mai na jej łóżku, trzymając w dłoni butelkę piwa, drugą ręką głaszcząc Rambo, naszego psa, który leżał przy mnie, z głową ułożoną na moim brzuchu i narzekałam siostrze na to, jak bardzo nie wiem na czym stoję.

- A nie możesz po prostu zacząć tematu? - zapytała, leniwie poruszając stopą, którą tarmosiła psa.

- No i jak to sobie wyobrażasz? Że zapytam go czy zostanie moim chłopakiem? - parsknęłam. - Proszę cię, takie rzeczy to już chyba w liceum są nie na czasie.

- Tak, masz rację. To zawsze trochę mnie śmieszyło - przyznała, upijając ze swojej butelki. - Ale z drugiej strony, jak zamierzasz się dowiedzieć, o co z wami chodzi, co?

Wzięłam głęboki oddech, wypuszczając głośno powietrze z ust, wydając przy tym zabawny dźwięk, niby motorek. Rambo podniósł łeb, nastawiając uszy i zabawnie skręcił szyję w bok. Korzystając z tego, że już nie jestem podpórką dla jego pyska, usiadłam po turecku i napiłam się piwa.

- Nie wiem, Maya - przyznałam. - Może po prostu nie będę nic mówić, tylko będę szła z tym, jak jest. Przecież nikt nie mówi, że musimy cokolwiek definiować! Skoro jest dobrze jak jest, to po co cokolwiek zmieniać?

- No tak. Przecież jest dobrze jak jest, a on może sobie myśleć, że jesteście w otwartym związku i spotykać się z innymi laskami - powiedziała lekko, jakby to nie było nic nadzwyczajnego. - Albo może myśli sobie, że jesteście tylko ziomkami, którzy co najwyżej czasem trochę się przeliżą, czy prześpią...

(un)Twisted [z.m. ff] [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz