W sobotę rano do Pedro zadzwoniła Sofia, jego siostra. Okazało się, że jej córka przyniosła ze szkoły ospę wietrzną, zarażając przy tym swojego brata i ojca. Niedzielny obiad został więc odwołany. Oczywiście mama zaczęła panikować, bo przecież kompletnie nie była na to przygotowana i "nie miała co do garnka włożyć", chociaż zarówno Pedro, jak i ja z Mayą zapewniałyśmy ją, że przecież możemy zamówić pizzę, czy cokolwiek na dowóz, albo po prostu wyjść gdzieś na obiad. Mama była jednak uparta. Godzinę spędziła na szukaniu w internecie idealnego przepisu, a potem wysłała mnie i Mayę do sklepu z pokaźną listą zakupów. Wsiadłyśmy więc w duży samochód Pedro, którym wręcz uwielbiałam jeździć i pojechałyśmy do najbliższego marketu. Maya już na wejściu spotkała jakąś koleżankę ze szkoły, a ja nie zamierzałam stać obok i słuchać o czym gadają. Poinformowałam siostrę, żeby zadzwoniła do mnie jak skończy i poszłam na sklep, polować na wszystko, czego potrzebowała mama.
Przez jakieś pół godziny chodziłam po sklepie, zbierając do wózka wszystkie potrzebne rzeczy. Samodzielnie. Dzięki za pomoc, Maya... Praktycznie na każdym kroku spotykałam jakąś znajomą twarz. Kogoś kojarzyłam ze szkoły, z kimś chodziłam na zajęcia pozaszkolne, kogoś znałam z autobusu. Spotkałam nawet moją byłą nauczycielkę angielskiego, ale na szczęście mnie nie poznała. Nienawidziłam suki, bo się na mnie uwzięła w ostatniej klasie liceum. Ciągle tylko pieprzyła, że nie zdam egzaminów, a kiedy zobaczyła mój końcowy wynik, mina jej zrzedła.
Kiedy stałam już przy kasie, zadzwonił do mnie Zayn. Szybko wyszukałam słuchawki z torebki i podłączyłam je do telefonu, by móc swobodnie rozmawiać z chłopakiem, jednocześnie dalej pakując zakupy.
- A jak było wczoraj? - zapytałam, kiedy już wyszłam na zewnątrz, z koszykiem pełnym zakupów. W markecie zdjęłam kurtkę, ale teraz nie chciało mi się jej zakładać. Słońce przyjemnie świeciło, a za chwilę i tak miałam wsiąść do auta. Jedynie narzuciłam na siebie chustę, której zazwyczaj używałam jako szalika i udałam się do samochodu.
- Standard. Lottie i Louis znowu się pokłócili - zaśmiał się. No tak, kłótnia tych dwoje to już była norma.
- Jakim cudem oni wynajmują razem mieszkanie i jeszcze się nie pozabijali? - parsknęłam.
- Nie mam pojęcia. Zadajemy sobie to pytanie wszyscy odkąd tylko ze sobą zamieszkali - westchnął głęboko. A potem, standardowo, syknął.
- Jak się czujesz? - zapytałam, otwierając bagażnik, ale nie zaczęłam pakować zakupów. Czekałam na jego odpowiedź.
- Po dwutygodniowym detoksie od alkoholu trochę mi wczoraj zaszumiało od jednego piwa - odpowiedział. Wystarczyło moje znaczące chrząknięcie, by wiedział, że nie o to pytałam. - Jest okej. Lottie przyniosła mi jakąś maść, która ponoć ma pomóc. Nie wiem, jak to niby ma działać, ale przyjąłem ją tylko dla świętego spokoju.
- Użyłeś jej chociaż? - Złapałam za pierwsze reklamówki i zaczęłam pakować je do auta.
- Wczoraj mnie zmusiła.
- I pomogło?
- Albo to, albo piwo. Stawiam na to drugie - powiedział, a ja się zaśmiałam. - Kiedy wracasz od rodziców?
- Jutro po południu mam jakiś autobus - odpowiedziałam. Zaraz później zaklęłam, kiedy ucho jednej z reklamówek mi się urwało. - Spróbuję zagrać na sumieniu Pedro, żeby mnie odwiózł. Znalazłyśmy z Mayą na strychu całe pudło starych książek mamy. Ona ich nie chce, a w sklepie Wrightów jest jedna alejka ze starymi książkami i mam im to oddać.
- Mogę po ciebie przyjechać - zaproponował.
- Umm... - zawahałam się. Czy to by nie było dziwne? On przyjeżdżający po mnie do mojego domu rodzinnego? Z pewnością poznałby moją mamę i ojczyma. Tak, to chyba zbyt dziwne. - Nie, nie trzeba. W zasadzie to Pedro obiecał Wrightom te książki, więc jakby to w jego obowiązku, żeby je im dostarczyć, nie?
- Jak uważasz. Gdybyś go jednak nie namówiła, zadzwoń.
- Jasne, dzięki. - Uśmiechnęłam się, chociaż tego nie widział.
Kolejne jego pytanie zostały zakłócone przez głośny gwizd, a potem męski śmiech, który rozległ się gdzieś za mną, kiedy pochylałam się do bagażnika, ostrożnie odkładając tam reklamówkę z alkoholem.
- Wow, wow, wow. Niezły tyłek, panowie - powiedział jeden z nich. A ja wiedziałam, że skądś go kojarzę.
- Drey, wszystko dobrze? - zapytał Zayn. Wyprostowałam się i odwróciłam.
Ughh... Austin, Drake i Tom. Trzech jełopów z mojego rocznika, którzy uwielbiali nabijać się ze mnie od podstawówki. Stali przy jakimś Jeepie dwa auta dalej i przyglądali się mi, Drake szczególnie, marszcząc przy tym brwi. Uważaj, bo jeszcze ktoś cię posądzi o to, że myślisz...
- Tak, to tylko palanci ze szkoły - mruknęłam do mikrofonu.
- Ej, ja ją kojarzę! - zawołał nagle szatyn. Cudnie.
- Oddzwonię do ciebie później, dobrze? - powiedziałam do słuchawki. - Muszę zadzwonić do Mai i ją tu ściągnąć, bo chyba kompletnie straciła poczucie czasu - dodałam i nie czekałam na jego odpowiedź. - Pa, Zee - dorzuciłam szybko i rozłączyłam się, czując obecność chłopaków tuż za mną.
- No cześć - odezwał się Austin, opierając dłoń o klapę bagażnika wiszącą nad nami.
- Cześć - mruknęłam, biorąc ostatnie zakupy z koszyka. Włożyłam je do bagażnika i chciałam go zamknąć, ale ręka Austina go przytrzymywała. - Mógłbyś? - Spojrzałam na niego ostro. Kiedyś bym się na takie coś nie odważyła. W gimnazjum trochę się ich bałam i wolałam unikać, a kiedy już mnie zaczepiali, wolałam przeczekać, aż się wygadają i sami odejdą, niż się im sprzeciwiać. Dobrze, że gdzieś po drodze przestałam być taką cipą.
- Mój kolega tutaj twierdzi, że skądś cię zna. - Wskazał ręką na Drake'a, który razem z Tomem stał tuż obok. - A ja myślę, że ma rację.
- Myślenie nigdy nie było twoją mocną stroną, Austin - prychnęłam. Chłopak, jakby zaskoczony tym, że znam jego imię, odpuścił nacisk ręki, więc wykorzystałam to, zatrzaskując klapę bagażnika.
- A więc jednak.
Wywróciłam oczami i odprowadziłam wózek do stoiska, które na szczęście znajdowało się dwa miejsca parkingowe dalej.
- Chodziłaś z nami do szkoły, co nie? - zapytał znowu Austin.
- No dalej. Nie chcesz pogadać ze starymi znajomymi? - dodał szatyn.
- Nigdy nie byliście moimi znajomymi - powiedziałam, wyciągając telefon z kieszeni. Od razu wybrałam numer do siostry.
- Dreeeey! Już lecę! - Usłyszałam krzyk Mai, która biegła od strony wejścia do marketu.
- Ożesz kurwa! - Tom klasnął w dłonie, podskakując głupio. - Nie kojarzycie jej? - Szturchnął stojącego obok Drake'a. - Ja pierdolę, to Rudzielec Turner! Haha!
- O w mordę!
Zaśmiali się we trójkę, przyglądając mi się jakby z niedowierzaniem.
- Kto by się spodziewał, że z ciebie się taka laska zrobi? - Drake spojrzał na mnie jakby z podziwem.
- No na pewno nie ja - odpowiedział Austin.
- Nikt nam nie uwierzy, że się tak wyrobiłaś. O kuuurwa.
Czułam się, jakbym stała z trzema gimnazjalistami. Chociaż w sumie od dawna podejrzewałam, że ci trzej właśnie na tym poziomie rozwoju się zatrzymali.
- Ta, fajnie. Dzięki za pogawędkę, pa. - Widząc, że siostra jest już prawie przy nas, kiwnięciem głowy dałam jej znać, by wsiadła do auta i sama miałam zrobić to samo.
- Ej, Turner, czekaj! - zawołał Austin. - Jak już jesteś na starych śmieciach, to chociaż wpadnij dzisiaj do Shine, co? Co sobota jest tam kupa znajomych i zajebista impreza.
- Może - odpowiedziałam tylko i wsiadłam, od razu odpalając silnik.
- Nie wiedziałam, że masz tu takich znajomych - zadrwiła Maya. Rzuciłam jej tylko jedno spojrzenie, a ona od razu się zamknęła.
- Masz może dziś chęć wyjść do Shine?
- - -
A w przyszłym rozdziale nowa postać ^^. "Grana" przez pana znanego z "Harry'ego Pottera".
CZYTASZ
(un)Twisted [z.m. ff] [zakończone]
FanfictionKontynuacja "Twisted". Kiedy wszystko jest już mniej zakręcone, niż było. 05.12.2017 - 24.01.2018