49. Jack był u ciebie?

903 89 24
                                    


- Pedro? - zawołałam, wychodząc ze swojego pokoju z torebką na ramieniu i torbą w ręce. - Pedro! - Ponownie bez odzewu. - TATO!

- Co, na Boga, się dzieje, że się tak do mnie zwróciłaś? - Wyszedł w końcu z salonu, patrząc na mnie z dołu, kiedy schodziłam po schodach.

- Nic. Jestem gotowa. Możemy jechać.

- Co? Już? Tak szybko? - zdziwił się. - Masz randkę? - zapytał, kładąc dłonie na moich ramionach. Oczywiście na ustach miał ten uśmieszek.

- Boże, jak ja nienawidzę, kiedy ty i Maya się tak szczerzycie. - Wywróciłam oczami, strącając z siebie jego ręce. - Za ile możemy wyjechać?

- Daj mi kwadrans. - Klepnął mnie w ramiona i poszedł na górę.

- Dziesięć minut!

- Ja tu ustalam zasady, młoda damo! - zawołał przez ramię. Całe szczęście nie widział, jak go przedrzeźniam.

Mama słysząc, że chcę już jechać, pobiegła do kuchni, by upewnić się, że wszystko co zaplanowała mi dać jest w torbach i niczego z nich nie wyjęłam. Oczywiście nie słuchała, kiedy mówiłam jej, że nie potrzebuję tyle rzeczy od niej, bo sama potrafię gotować. Co chwila pytała mnie czy chcę jeszcze to, albo tamto. A kiedy odpowiadałam jej stanowczym "NIE" i tak słyszałam, że pakuje mi to w folię. Ta kobieta była niemożliwa.

- Właśnie dlatego przyjeżdżam do domu ta rzadko! Potem tygodniami wyjadam jedzenie od ciebie z lodówki i zamrażarki, żeby mieć miejsce na kolejną wałówkę.

Ubrałam buty i siadłam na szafce, czekając na ojczyma. Pies pojawił się zaraz obok mnie, z nadzieją na kolejny spacer.

- Hej, nie nabierzesz mnie! - powiedziałam do niego. - Dobrze wiem, że niedawno byłeś z Pedro na dworze, łobuzie. - Podrapałam go trochę między uszami, a kiedy psiak zdał sobie sprawę z tego, nie zamierzam nigdzie go zabrać, poddał się i wrócił do salonu. Ja wsadziłam nos w telefon, szukając zajęcia na następne dziesięć minut, dopóki Pedro się nie wystroi.

- Jadę z wami! - zawołała Maya, zbiegając ze schodów. Nie zaszczyciłam jej nawet spojrzeniem, zajęta graniem w Tetris na telefonie. - Oj no weź, zła jesteś? - Usiadła obok mnie, zaglądając mi w telefon.

- A jak myślisz? - mruknęłam.

- Sorry, Drey. Tak jakoś mi się wyrwało...

- Pieprzenie, Maya - prychnęłam, spoglądając na nią. - Wyrwać to by ci się mogło jedno słowo. Nie skrócona historia moja i Zayna. Mówiłam ci o tym wszystkim w zaufaniu sądząc, że nikomu o tym nie powiesz. A gdybym chciała, żeby rodzice wiedzieli o Zaynie, to sama bym im opowiedziała to, co uważałabym za stosowne.

- Może nie trzeba było się z nim lizać przed drzwiami, to by się nie dowiedzieli - wytknęła, próbując się bronić. Nie wyszło jej to wcale na dobre.

- Myślę, że lepiej będzie dla ciebie, jak już przestaniesz się odzywać - powiedziałam, zanim mama pojawiła się na korytarzu.

- Nie ma tego dużo, ale nie mam ci za bardzo co dać. - Wręczyła mi dwie materiałowe siaty, prawie pełne od przeróżnego jedzenia pochowanego w pojemniki.

- Tak, rzeczywiście prawie nic - zaśmiałam się. - Mamo wiesz, że ja znam drogę do sklepu i potrafię zrobić sobie coś do jedzenia?

- No wiem, wiem. Ale weź. Może Zayn przyjedzie, to go poczęstujesz jedzeniem od teściowej - zaśmiała się, a ja miałam ochotę uderzyć głową w ścianę. - A właśnie! Zapomniałam cię zapytać o Jacka! Tak dawno go nie widziałam... Co się stało, że się nagle tu pojawił?

(un)Twisted [z.m. ff] [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz