Dojeżdżamy do miasteczka obok bez problemu, ale Lukowi nie śpieszy się, żeby odebrać mój samochód.
– Powinniśmy zrobić coś fajnego – mówi mi – Nigdy tu nie byłem.
– Ja przyjeżdżam tu na zakupy – czy to powód do śmiechu? Nie wiem.
– Jestem głodny. Chodź, zabiorę cię na śniadanie.
– Ale... – nie mam dobrego powodu dlaczego nie.
– No chodź, na pewno mają tu coś dobrego.
– Dobrze – zapomniałam zjeść śniadania z tej złości, s on się uśmiecha, usatysfakcjonowany moją odpowiedzią, jakbym robiła to dla niego.
– Na co masz ochotę?
Pyta mnie na co mam ochotę, nie zakłada z góry wyszukanych dań, ani nie sprawdza, czy zjem coś zwyczajnego. Zachowuje się, jakbyśmy byli sobie równi.
— Chodź, zabiorę cię gdzieś – ciągnę go za łokieć w przeciwnym kierunku, on pewnie myśli, że po prostu robię mu na złość, ale zabieram go do mojego ulubionego miejsca.
To dla niego nieznane miasto. Mamy tu większą kontrole, niż w swoim rodzinnym, to trochę przerażajace.
On szczerzy się, jak wariat albo jakbym zaoferowała mu najlepszą rzecz na świecie.
To takie wkurzające.
Puszczam jego łokieć, ponieważ już idziemy we właściwym kierunku. On oczywiście poprawia swoją czapkę.
– Dobrze, że zawsze jesteś tak ładnie ubrana, przynajmniej nie narzekasz, że musisz się przebrać.
– Słucham?
Czy on naprawdę może przestać się szczerzyć?
– Mówię, że ładnie wyglądasz.
Cholera.
Nie jestem do tego przyzwyczajona. A przede wszystkim nie jestem w stanie wydusić z siebie słowa, nawet chociażby podziękowania. Przygryzam wewnętrzną stronę policzka i bełkocze podziękowania, co tylko go rozbawia.
– Nieprawdopodobne, taka wojowniczka, a nie umie przyjąć komplementu.
– Pieprz się – warczę.
– Ja bym przyjął komplement od ciebie.
– No tak, jestem chyba jedyną osobą, która cię nie komplementuje w naszym miasteczku.
– No, gdy spędzam z tobą czas, moje poczucie własnej wartości spada.
Uderzam go w pierś, a on łapie za moją rękę.
– No i jeszcze mnie bijesz. Skąd w tobie ta agresja, złotko?
– Ty naprawdę jesteś nienormalny – ciągnie za moją rękę, przyciągając mnie bliżej do siebie.
Zbyt blisko.
Zbyt gwałtowanie.
Niemal na niego wpadam.
Patrzy na mnie z góry, a ja próbuję w jakiś sposób mu dorównać. Skoro nie wzrostem to spojrzeniem.
Popycham go dłonią, pomimo, że trzyma mnie za nadgarstek, a on się uśmiecha.
– Sprawdzasz moje mięśnie piłkarza?
– Czyżbyś skrywał w sobie narcyza?
– A chcesz go we mnie odkryć? – to pytanie można rozumieć na dwa sposoby.
Czy chcę go w nim odkryć, bo jestem tak ślepa, czy że ob po prostu w nim jest.
Przyciąga mnie jeszcze bliżej, jakby nie mógł zrobić nic innego i całuje mnie w głowę, znowu. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, w szczególności, gdy zaraz po tym mnie puszcza i pozwala mi odzyskać moją wolność.
– To co jemy?
– Najpyszniejsze tosty świata – to wywołuje nawet mój uśmiech.
Może dlatego, że jestem już po za murami, które sprawiają, że nie wiem, kim jestem.
– Więc jedzenie wywołuje twój uśmiech?
– Spadaj.
Znowu wybucha śmiechem.
Gdy siadamy już przy stoliku i podchodzi do nas kelnerka, on bardzo długo zastanawia się nad właściwym wyborem. Ja od razu wiem, czego chce. Zamawiam też największy koktajl truskawkowy. Luke z kolei stawia na butelkę wody.
– Szukałeś idealnych składników?
Odpowiada tak szybko, jakby czekał na to pytanie.
– Jestem sportowcem. Dla mnie to coś, czym się jest całe życie i właściwie sztuką jest to utrzymać. Staram się jeść zdrowo, bo w końcu zamierzam wrócić do grania. No i na dodatek... wiesz, w sporcie stosuje się zasadę fair play, ja chcę być taki całe życie, nawet po za boiskiem.
– Masz wszystko zaplanowane, prawda?
Znowu się uśmiecha.
– Tak, ale wiem, że Bóg może mieć na mnie inny plan...
Jęczę i to wcale nie z przyjemności.
– Przestań. Możesz być zły, gdy coś ci nie wyjdzie, to nic złego. Miałeś plan, nie wyszło. Możesz być wściekły, Luke.
– Ludzie za dużo czasu marnują na te złość.
– Ty zakładasz, że nie masz na nic w życiu wpływu albo inaczej, jeśli będziesz dobry to wszystko będzie dobre, a to jest idealny sposób myślenia, wręcz utopijny.
– Wolę...
– Nie, Luke, ty nie wolisz, ty myślisz, że nie masz wyboru. To kolejna rzecz, przez którą nie wierzę.
– Nie rozumiesz – broni się – Gdybym nie wierzył, nie wiem, czy poradziłbym sobie z tym, że zostałem kontuzjowany, czy z tym, że zdradziła mnie dziewczyna. Nie poradziłbym sobie, gdybym nie wierzył, że ktoś nade mną czuwa.
– No to jesteś słaby – wiem, że ludzie potrzebują wiary, mogę tego nie rozumieć, a może po prostu chcę go do siebie zrazić.
– Ludzie z natury są słabi, Wendy.
Wzruszam ramionami.
– Nie chcę taka być.
– Widzisz, dlatego trochę cię podziwiam. Ale tylko trochę, bo z drugiej strony uważam, że twój brak wiary sprawia, że nie pozwalasz się nikomu zbliżyć. Dlaczego nie wierzysz w dobro, Wendy?
– Bo nic dobrego nie spotkało mnie od wierzących ludzi, Luke.
– Czyli nigdy nie zwiążesz się z kimś wierzącym?
– Nigdy.
– Więc ty też jesteś słaba.
A on głupi skoro twierdzi, że wszystko można ze sobą pogodzić.
CZYTASZ
Freeway {Hemmings}
FanfictionWendy nienawidzi swojego małego miasteczka. Twierdzi, że tu nie pasuje. Wiecznie czuje się, jak czarna owca tego miasta i nie próbuje nic z tym z robić. Marzy o Londynie. O wielkomiejskim życiu, gdzie moda ma znaczenie. Jednak gdzieś w tym wszystkim...