Nie mam za wiele do powiedzenia.
Czasem wydaje mi się, że z moich ust wychodzą tylko same głupstwa.
Jakby wszystko, co mówię, nie było wystarczająco sensowne, żeby ktoś chciał słychać, żeby ktoś chciał ze mną rozmawiać.
Niektórzy mówią dużo i kompletnie bez sensu, a ludzie i tak ich słuchają. Ja zastanawiam się nad każdym moim słowem, nad jego konsekwencjami, nad tym skąd pochodzą.
Jestem swoim najsurowszym krytykiem.
Krytycy słyną z tego, że zawsze znajdują jakieś słabe strony.
Ja choruję na słabe strony.
Jeśli coś jest zbyt ładne, możesz być pewnym, że znajdę tam coś brzydkiego, a jeśli coś jest brzydkie, mogę ci udowodnić, że nie widzisz jego prawdziwej brzydoty.
Myślę, że jestem brzydka w środku.
Może na zewnątrz taka.
Może moja nijakość i delikatność jest idealną przykrywką do mojej brzydoty.
W końcu skoro tak łatwo zapełniam płótna na czarno, to czemu ktoś miałby we mnie widzieć jasne kolory?
Czym są jasne kolory?
Gdzie one są?
Nie jestem dobrym człowiekiem.
Ogarnia mnie strach na myśl o dobrych ludziach.
Zło jest jasne.
Czarne.
Nikt nie doszukuje się w nim dobra.
A dobro może cię zwodzić.
Lubię czarny, jest o wiele bardziej przejrzysty od jakiegokolwiek innego koloru.
Mam problem z kolorem białym, dlatego gdy patrzę na tych wszystkich ludzi wychodzących z kościoła, ubranych na biało.. wykrzywiam twarz w grymasie. Nie lubię białego. Idealnie wyprasowane kołnierzyki.. idealnie dopasowane sukienki.
Co ja tutaj właściwie robię?
A no tak, przyjechałam po mojego młodszego brata.
Odnalazł się w tym miejscu, ponieważ jest ogromnym fanem piłki nożnej, a jedyny klub, a raczej pseudo klub, jaki znajduje się w tym mieście zabitym dechami należy do kościoła, a może do bogatej rodziny pastora. Dlatego po niedzielnej mszy, wsiada do mojego samochodu.
– Cześć – czochram mu włosy.
Ma tylko dziesięć lat, a jest już tak strasznie przemądrzały i bardzo wierzący. Chyba najbardziej w naszej rodzinie. To babcia przyprowadziła go na pierwszy mecz drużyny. Mama pojawiła się spóźniona, a tata pracuje tak ciężko, że nie wierzy w nic innego, jak ciężką prace.
– Cześć.
– Chcesz pojechać na coś do jedzenia?
– Jest niedziela – jęczy – Nie powinniśmy jeść na mieście.
Poprawia kołnierzyk swojej białej koszuli. Jego wizytowe spodnie, mocno opinają jego chude nogi.
– Mama chyba nic nie przygotowała..
– Mogę iść na obiad do Leo.
Kiedyś zapytał nas, dlaczego nie modlimy się przed posiłkami.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że zawsze się spieszymy, a ja nawet nie rozumiałabym, dlaczego mam się modlić.
Moje życie jest czarne, a Bóg nie jest dla mnie jednokolorowy. Zawsze czuję, że poradzę sobie sama. Jednak mój młodszy brat i babcia, wychodzą z innego założenia.
– Wolałabym, żebyś nie szedł do Leo..
Dlaczego jeszcze stąd nie odjechaliśmy?
– Dlaczego?
Bo to małe miasto.
Bo ludzie gadają.
Bo mój samochód dawno nie był na myjni.
Powinnam myć go sama, tak jak wszyscy w tym przeklętym miasteczku.
Dylan jest gotów się ze mną kłócić, widzę to po jego minie, zaraz wybuchnie.
Jednak zanim do tego dochodzi ktoś puka w szybę.
Kurwa.
Czego ktoś chce?
Najpierw dostrzegam idealną, białą koszule. To takie banalne. Unoszę głowę, żeby dostrzec.. kogoś kogo jeszcze nigdy tu nie widziałam.
– A kto to, do kurwy nędzy?
Dylan zabija mnie wzrokiem, nie znosi przeklinania.
– Przepraszam – czochram mu włosy, gdy on otwiera okno.
– Cześć, Luke.
Facet przygląda mi się przez chwile. Jego promienny wyraz twarzy, przyprawia mnie o mdłości. Brakuje mu tylko aureoli nad głową.
Mój brat patrzy na mnie błagalnym wzrokiem, mówiąc mi, żebym tylko była miła.
Nigdy nie jestem.
– Chciałem upewnić się, że widzimy się jutro na temu gdy, młody.
On kiwa głową, tak energicznie, jakby już nie mógł się doczekać. Właściwie tak jest.
– Jestem Luke – wyciąga dłoń przez otwartą szybę prosto do mnie – Nowy trener.
– To moja siostra, Wendy.
Facet przygląda mi się dłużej, niż to konieczne. W końcu podaję mu rękę i równie szybko ją zabieram.
– Cześć – mówię tylko.
– Więc to tylko tyle.
– Co do każdego swojego podopiecznego się tak upewnisz?
– Tak, wszyscy są sobie równi. Muszę iść, bo zaraz rozpoczyna się rodzinny obiad.. do zobaczenia, młody.
– Do widzenia – mówię.
– Byłaś niegrzeczna! – krzyczy Dylan, gdy w końcu stamtąd odjeżdżamy.
Bo cały świat nie jest sobie równy.
Bo równość to tylko stan umowny.
– To ty byłeś niegrzeczny, nawet nie dając mi się przedstawić.
Dylan jęczy.
– Przepraszam – mówi, zamiast kłócić się ze mną dalej – Nie byłem pewny, czy w ogóle mu się przedstawisz.
– Imię to nie od razu ślub, co nie? – Żartuję z niego.
– Moja pierwsza dziewczyna zostanie moją żoną.
Czy to oddanie Bogu? Czy jakimś dziwnym przesłankom, których nie rozumiem, bo nie uczestniczę w życiu wspólnoty? A może to po prostu głupie marzenie mojego brata?
Nie mówię mu, że tak nie będzie. Nie kłócę się z nim, o jego poglądy.
Ma prawo do tego, a że życie składa się z wybór tych lepszych i gorszych, pozwalam mu być sobą.
Bo może po prostu, to ja urodziłam się w złym miejscu.
CZYTASZ
Freeway {Hemmings}
FanfictionWendy nienawidzi swojego małego miasteczka. Twierdzi, że tu nie pasuje. Wiecznie czuje się, jak czarna owca tego miasta i nie próbuje nic z tym z robić. Marzy o Londynie. O wielkomiejskim życiu, gdzie moda ma znaczenie. Jednak gdzieś w tym wszystkim...