59 {sport}

1.2K 177 6
                                    

Życie w związku na odległość jest męczące. W szczególności gdy jest późny wieczór, a ty samotnie wracasz metrem i wiesz, że nic cię nie czeka gdy dwie pary będą się obściskiwać w różnych częściach mieszkania. Powinnam być dzisiaj w Manchesterze na jego meczu, ale miałam egzamin i nie mogłam go odpuścić. Chce mi się płakać, że nie mogę dzielić z nim takich chwil i że oboje będziemy leżeć sami w łóżkach. Jestem bardzo tym zmęczona. On myśli, że brakuje mi tylko seksu i czasem dzwoni z propozycjami seksu przez telefon i wtedy kłócimy się jak wariaci, bo to nie jest to czego potrzebuję. Kocham Londyn. To miasto sprawiło, że moje ciuchy nie są zbyt jakieś i nie przykuwam uwagi innych. Nie tęsknię za domem rodzinnym, za rodzicami tak, ale nie za tamtym miejscem. Chociaż wszystko o czym w tej chwili mogę myśleć to mecz chłopaków i o tym jak bardzo chciałabym tam być. Wiem, że równie dobrze mógłby być tutaj i on mógłby mieć mecz, a ja egzamin, ale później byśmy chociaż byli razem. Zachowuję się zakochana wariatka, bo nie widziałam go już miesiąc. Za każdym razem coś nam wypadało.  Zdecydowanie będę dzisiaj płakać w poduszkę.

I gdy kładę się już do łóżka, gotowa zacząć moją rozpacz, dzwoni mój telefon. To nie Luke, a jego brat. Dlaczego dzwoni do mnie Jack?

– Jack?

– Wendy! Czy możesz przyjechać? Zapłacę za taksówkę.. nie powinnaś teraz prowadzić, ale czy możesz przyjechać?

– Co się stało, Jack?

– Luke, jego kontuzja..

– O Boże – nie używam tych słów prawie nigdy, ale teraz pasują – Czy on..

– Wiozą go do szpitala.

– Będę za trzy godziny.

Rozłączam się i biegnę do pokoju obok, nie przejmując się w jakiej sytuacji ich zastanę. Na szczęście są dopiero w fazie gry wstępnej.

– Fantastycznie jesteś ubrana. Czy możesz zawieść mnie do Manchesteru? Nie ufam sobie, żeby prowadzić...

Czuję jak moja dłoń trzęsie się na framudze drzwi i czuję, że zaraz będę płakać, bo mnie tam nie ma, bo coś mu się stało.

– Luke i jego kontuzja, proszę.

Trzęsę się już cała.

– Dobrze, dobrze.

– Nie puszczę was samych – mówi Ethan.

I tak powinno być.

Zakochani ludzie powinni być razem.

– Koniec gadania. Jedziemy! – krzyczę niepotrzebnie głośno, ale nie potrafię opanować szaleństwa.

– Wendy, ubierz coś na siebie..

Patrzę na moją piżamę, w którą przebrałam się przed chwilą..

Dziesięć minut później, siedzimy już w samochodzie. Ethan prowadzi, a ja mam nadzieję, źe nie spowoduje wypadku, ponieważ jest dosyć szalonym kierowcą, ale może to dobrze, szybciej dotrzemy na miejsce..

– Czy ta kontuzja..

Nie musi kończyć.

– Wykluczyła go na pół roku, jeśli teraz zrobi to samo to już nie zagra.

Wiem to.

I wszyscy, którzy już tam z nim są, także to wiedzą. Wiem też jakie będzie miało to inne konsekwencje. Ten sport miał być szansą na życie trochę lepiej, w trochę większym domu, w trochę większym świecie, z trochę lepszymi rzeczami. Bez niego może go nawet nie być stać na kontynuowanie studiów.

Nie muszę nawet wbiegać do szpitala, bo Jack czeka na mnie przed nim. Kate i Ethan mówią, że znajdą jakiś hotel, zaraz po tym jak upewniają się, że ze mną okej.

– Powinnam tu być – mówię do niego – Powinnam, Jack.

Nie płaczę wśród obcych ludzi, ale tym razem to wydaje się nie mieć końca. Jack przytula mnie do siebie, pozwalając szlochać w swoją koszulkę.

– Gdybyś tu była to i tak by się wydarzyło.

– Dlaczego ten jego cały Bóg musi mieć inny plan na niego? To jest wszystko o czym myślałam.. dlaczego, Jack? To go uszczęśliwia, a ten do góry.. to dlatego w niego nie wierzę. Nie można podawać próbie dobrych ludzi, tak dobrych...

– Nie mów mu tego, proszę. On tego tak nie widzi. Proszę, Wendy.

– Po prostu..

Kręcę głową, nie będąc w stanie dobrać teraz właściwych słów.

Jack prowadzi mnie do reszty rodziny. Jego mama dalej patrzy na mnie krzywo, jakbym nie zasługiwała na jej syna.

– A ty gdzie byłaś? – pyta mnie, jakby mnie obwiniała.

– Miałam egzamin.

– Nie teraz – mówi Jack – Nie zaczynaj, mamo.

Jakiś lekarz pojawia się przed nami znikąd. Nie ma radosnego wyrazu twarzy, żadnej ulgi, niczego.

– Możecie do niego wejść..

Niemal rzucam się do drzwi. Słyszę jak jego mama się rzuca, ale Jack coś do niej mówi i w końcowym efekcie wchodzę do niego pierwsza.

Luke jest najsilniejszym człowiekiem jakiego znam. Jest wdzięczny za wszystko, nigdy nie jest krnąbrny. Kocha życie i cieszy się z każdego dnia, ale teraz? Teraz nie ma w nim tego życia, a ja wiem, że nie mogę przed nim płakać.

– Hej – mówię cicho.

Jego noga jest w jakimś dziwnym upięciu, a on sam jest podłączony do jakiś maszyn.

– Co tutaj robisz? Kto do ciebie zadzwonił?

Podchodzę do łóżka i dotykam jego policzka.

– Przepraszam.

– Za co?

Chcę go przytulić, ale to trudne i tak staram się do niego przywrzeć, objąć jak najwięcej części go, ale on nawet nie próbuje mnie objąć.

– Jestem skończony.

Zaciska oczy, zaciska pięści, powstrzymuje się przed łzami.

– Lekarz jeszcze..

– Słyszałem dźwięk łamiącej się kości, Wendy.

Chcę mu coś powiedzieć, ale nie wiem, co. Przytulam się do niego, chcąc dać mu trochę ciepła, ale nie jestem w to najlepsza, dlatego nie wiem, co robię. Czy wystarczy, że przy nim będę?

Jego rodzina wchodzi do jego szpitalnej sali.

– Wendy, on leży na łóżku szpitalnym. Odsuń się.

Nie wiem, dlaczego jego mama mnie nienawidzi, ale nigdzie się nie wybieram.

Freeway {Hemmings}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz