Rozdział 56: W niebezpieczeństwie

340 35 51
                                    

Hermiona

Piąty stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku z samego rana przywitał ją wrzaskami. Leniwie otworzyła oczy, ale zamknęła je znowu, przekręcając się na drugi bok i spróbowała zasnąć ponownie. Nie było jej to dane. Po chwili poczuła, jak ktoś potrząsa ją za ramię. Zirytowana, podniosła się i już zamierzała nakrzyczeć na delikwenta, ale ujrzała Ginny. Dziewczyna była już całkiem ubrana. Chwilę jej zajęło pozbieranie szczęki z podłogi.

— No co? — rudowłosa parsknęła śmiechem na widok jej miny. — Wstawaj, śpiąca królewno! Chciałabym ci przypomnieć, że dzisiaj wracamy do Hogwartu!

— Dzisiaj?! — jak poparzona zerwała się z łóżka i pognała do łazienki, odprowadzana głośnym śmiechem przyjaciółki.

Myjąc zęby i jednocześnie próbując ujarzmić swoje włosy, zastanawiała się, jakim cudem mogła o tym zapomnieć. Bardzo szybko minęły te dwa tygodnie. Kiedy stwierdziła, że jest mniej więcej gotowa, zeszła do salonu. Tam już wszyscy czekali, najwidoczniej gotowi do drogi. Koło nich piętrzyły się kufry i walizki. Stwierdziła, że śniadanie zje później, choć żołądek jej się skręcał z głodu. Zaspała!

— Ile mamy czasu? — wysapała, stając obok chłopaków.

— Piętnaście minut — odparł Edmund. Jego włosy były w nieładzie, podobnie Harry'ego. Nawet tego nie skomentowała.

— Dlaczego nikt mnie wcześniej nie obudził?!

— Nie krzycz, Hermiono — jęknął Ron, przecierając oczy. — Sami dopiero co wstaliśmy.

Spojrzała na nich jak na wariatów i pokręciła zrezygnowana głową. Powinna była się do tego przyzwyczaić. Po chwili zjawiła się Ginny. Blaise od razu podszedł do niej i pocałował na powitanie. Trójka chłopaków skrzywiła się teatralnie.

— Moglibyście sobie darować? — prychnął Weasley, odwracając wzrok.

— Zamknij się, Ronald — odparła mu jego siostra przesłodzonym tonem.

— Wszystko wzięliście? Na co my jeszcze czekamy?! — Hermiona denerwowała się coraz bardziej. Jeszcze chwila, i się spóźnią!

— Ronald, zostawiłeś różdżkę! — dało się po chwili słyszeć krzyki pani Weasley z góry. — Blaise, czy to nie czasem twoja książka od eliksirów? Merlinie, chłopcy, jeszcze trochę, a zapomnicie własnej głowy!

Obaj popatrzyli po sobie i rzucili się biegiem w stronę schodów, przepychając się wzajemnie. Ginny parsknęła śmiechem. Nawet teraz musieli ze sobą rywalizować.

— Kretyni — mruknęła pod nosem.

— Edmundzie, zrób coś z tymi włosami! — pani Weasley zjawiła się obok chłopaka, zaczynając poprawiać mu fryzurę. Harry praktycznie dusił się ze śmiechu. — Ma narzeczoną, a mie umie zrobić ze sobą porządku! Toż to skandal!

Hermiona spłomęła rumieńcem. To nadal... Nadal chyba do niej nie docierało. Oczywiście, była szczęśliwa i przez cały czas się uśmiechała, ale nie mogła w to uwierzyć. Wyrzucała sobie, że czuła się jak zakochana nastolatka. Wreszcie, kiedy chłopcy przynieśli już swoje rzeczy, mogli ustawić się w kolejne do kominka, żeby przenieść się na peron proszkiem Fiuu. Pan Weasley niestety nie mógł ich zawieść, bo miał w robotę w Ministerstwie i wyszedł wcześnie rano. Słyszała tylko, że mieli spore zamieszanie, ale nie wiedziała, co się działo. Ginny zniknęła w zielonych płomieniach jako pierwsza, a zaraz po niej ona.

Stanęła na peronie dziewięć i trzy czwarte. Uczniowie Hogwartu właśnie wchodzili do pociągu, który lada moment miał odjechać. Ruszyła w jego kierunku, chcąc znaleźć wolny przedział.

Klucze cierpienia [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz