Rozdział 59: Alfabet Morse'a

414 31 29
                                    

Leo

Miał dość tkwienia w jednym miejscu przez tyle czasu. Znudziło mu się już leżenie bez ruchu i gapienie się w sufit. ADHD mocno dawało się we znaki, ale pani Pomfrey nie dawała się przekonać. Miał odpoczywać. Na początku jeszcze to rozumiał, bo był osłabiony i przez większość dni właściwie spał. Czasem tylko ktoś przychodził go odwiedzić. Wizyty przyjaciół wynagradzały mu pobyt w szpitalu. Przeważnie nie trwały one długo, ale nie mógł narzekać.

Kiedy był sam, łapał się na tym, że myślał o Julii. Blondynka często pojawiała się w jego snach. Raz czy dwa widział ją leżącą na łóżku w jakimś ogromnym pomieszczeniu, przez to gdy patrzył na nią z góry, wyglądała jak lalka. Najczęściej pojawiała się przed nim, uśmiechając się, ale zaraz potem znikała, z przerażeniem wymalowanym na twarzy. Zastanawiał się, czy wyczuwała jego obecność. Miał tyle pytań, chciał jej jakoś pomóc, ale nie wiedział, czy w ogóle jest to możliwe. Zaczynał powoli wierzyć, że dziewczyna była po prostu wytworem jego wyobraźni. Chyba już całkiem zwariował. Ale czy można kochać kogoś, kto jest nieprawdziwy? Przecież ją spotkał. Tamten pocałunek był całkiem realny. Na pewno nie był tylko wytworem jego umysłu.

Wtedy uświadomił sobie pewną rzecz, co go nieco przeraziło. Zakochał się. Leo miał pecha, jeśli chodziło o dziewczyny. To mu przypomniało o Kalipso, którą zostawił w Obozie Herosów. Westchnął, zrezygnowany. Nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Dawno do niej nie dzwonił. Na pewno była na niego wściekła, miała pełne prawo. W końcu nie wiedziała, co się z nim działo. Niestety nie miał możliwości, żeby chociaż do niej zairynfonować. Obiecał sobie, że zrobi to przy najbliższej okazji. Trochę go dołowało, że nie mógł nikomu powiedzieć o swoim problemie. Wystaczająco wstrząsający był fakt, że rozmawiał z Aslanem, Wielkim Lwem. Może Piper by mu coś doradziła.

Jutro mieli wrócić do szkoły, kończyły się ferie świąteczne. Z samego rana przyszła pani Pomfrey i stwierdziła, że już dzisiaj będzie mógł wyjść. Skoro przeżył ukłucie jadu mantykory, to miał szansę wrócić w pełni do zdrowia. Podobno zdarzało się to niezwykle rzadko.

Przed południem przyszli do niego Percy, Jason i Piper. Zobaczył ich trójkę wychylającą się zza drzwi. Z tyłu dochodziło do niego jakieś zamieszanie, które sugerowało, że jest z nimi więcej osób. Uniósł brwi pytająco. Dziewczyna uśmiechała się tajemniczo. W końcu całą grupką weszli do środka, a on zobaczył kilka nowych twarzy. No tak! Całkiem zapomniał, że mieli do nich przyjechać ich znajomi. Od razu rozpoznał rudowłosą Rachel, Willa i Clarisse. Ale pozostałej dwójki dziewczyn niespecjalnie kojarzył.

- Co to za zgromadzenie? - zapytał ze śmiechem.

- Delegacja! - odparł mu Percy, uśmiechając się jak głupi. Annabeth dźgnęła go w żebra. - Au! Za co to?

- Zero kultury - mruknęła niezadowolona, po czym odchrząknęła. - To Reyna, pretorka Obozu Jupiter i Thalia, siostra Jasona.

Przedstawiając obie dziewczyny, wskazywała na nie po kolei. Zauważył, że Reyna przygląda mu się z lekką niechęcią i podejrzliwością. Miała długie, czarne włosy związane w warkocz. Wyglądała bardzo poważnie pomimo młodego wieku. Wydawało mu się, że gdzieś już się kiedyś spotkali. Prawdopodobnie na jednej z misji...

- To ty podpaliłeś Obóz Jupiter - stwierdziła oschle dziewczyna. - Ty jesteś Leo Valdez, mam rację?

Olśniło go. To ona przetransportowała Atenę Partenos do Obozu Herosów, razem z Nikiem i trenerem Hegde. Jak mógł o tym zapomnieć? To działo się zaledwie w tamtym roku! A więc go pamiętała. Co prawda nie mieli jeszcze okazji porozmawiać osobiście, ale dużo o niej słyszał, głównie z opowiadań Jasona.

Klucze cierpienia [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz