Rozdział 26: Na tropie

688 38 67
                                    

Nico

Nico di Angelo nienawidził szkoły. Nieważne, czy to była zwyczajna szkoła dla śmiertelników, czy szkoła magiczna. Szczerze i prawdziwie nienawidził szkoły, jak każdy normalny nastolatek, którym on nie był.

Dlatego, kiedy pewna irytująca dziewczyna, która najwidoczniej postanowiła uprzykrzać mu życie, zaczęła walić w jego drzwi do dormitorium o wręcz nieludzkiej porze, jaką była siódma rano we wtorek, jęknął głośno i przewrócił się na drugą stronę i jeszcze bardziej zakopał się w ciepłą pościel, której ani myślał opuszczać. Trudno się było dziwić, ponieważ wczoraj Slytherin urządził wielką balagnę w Pokoju Wspólnym, żeby uczcić pierwsze zwycięstwo w Quidditchu. Podobno, jak twierdził Zabini, ich dom ostatnimi czasy rzadko wygrywał jakiekolwiek mecze, więc było co świętować. Nico nadal nie rozumiał, dlaczego wszyscy tak podniecają się głupim lataniem na miotłach i rzucaniem piłki do metalowej obręczy. Po co tyle szumu o złotą, latającą jak szaloną piłeczkę? Żeby to było jeszcze bezpieczne, to może by zrozumiał. Póki co on chciał pozostać przy życiu, bo dla niego nie było bezpiecznie na wysokościach z wiadomych powodów. Zeus i Hades nigdy się nie znosili. A propo Zeusa...

— Nicooo... — wyjęczał błagalnie Jason ze swojego łóżka. —  Zrób coś ze swoją dziewczyną! Głowa mi zaraz pęknie!

Jęknął ponownie, tym razem z zażenowania. Grace był głupi, ale kiedy się spił, był jeszcze głupszy niż Jackson albo Valdez na trzeźwo, mógł przysiądz. Kiedyś go zabije, słowo. Nie miał pojęcia, dlaczego się z nim przyjaźnił.

— Ona nie jest moją dziewczyną, kretynie — burknął, obrażony. — Inie będzie.

— Tak sobie wmawiaj, di Angelo — blondyn zaśmiał się ochryple.

Uporczywe pukanie wznowiło się ponownie. Parkinson doskonale wiedziała, co doprowadzało go do szału i umiała to wykorzystać, żeby zwlec go z łóżka, bez uciekania się do innych drastycznych metod, których nawet nie chciał poznawać. Co jak co, ale dziewczyna była piekielnie inteligentna. Nie tak jak Annabeth, oczywiście. Po prostu miała doświadczenie w takich sprawach.

Swoją drogą, dziwił się, że nie to pukanie nie obudziło Puceya, ani Notta. Ta dwójka miała wyjątkowo mocny sen. Ten drugi nie wyglądał na takiego, który imprezował, pewnie dlatego go tak zmogło. Na początku miała to być typowo ślizgońska impreza, ale skończyła się, kiedy Blaise przyprowadził tą całą Weasley. No i potem się zaczęło, oczywiście przyleźli pozostali. Dopiero grubo po drugiej przyszedł profesor Snape i rozgonił uczniów, grożąc szlabanem. Pewnie musiał się mocno zdziwić, kiedy zobaczył bawiących się nastolatków ze wszystkich domów (tak, Gryfonów też) i to w dodatku w Pokoju Wspólnym Ślizgonów.

— Nico! —  jęknął znowu Jason. — Zrób coś!

— Dobra, dobra — poddał się wreszcie, dla świętego spokoju.

Zwlókł się z łóżka bardzo powoli i poczłapał rozespany do drzwi. Nie było z nim tak źle, zwyczajnie doskwierała mu mała ilość snu. Bogom dzięki, że nie poranny kac, tak jak jego współlokatorom.

— Cześć, Nico! — przywitała się radośnie Pansy. Ewidentnie była w dobrym humorze. O nie.

— Hej —  mruknął niewyraźnie. — Chciałaś coś konkretnego, Parkinson?

— Pobudka — zaśmiała się. — Dzisiaj są normalne lekcje, wiesz?

— W życiu bym się nie domyślił.

— Możecie się zamknąć? —  warknął Pucey spod kołdry. Jego głos brzmiał zdecydowanie lepiej niż Jasona. Może zdążył trochę wytrzeźwieć.

Klucze cierpienia [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz