Rozdział 53: Goście z Obozu Herosów

420 34 50
                                    

Rachel

Wow. To było jedyne, co była w stanie pomyśleć na widok zamku. Patrzyła na niego oszołomiona, z otwartymi oczami. Nie spodziewała się, że będzie uczyła się (co prawda przez chwilę, ale jednak!) w takim przepięknym miejscu. Sądziła, że Annabeth przesadzała w listach, tak bardzo się nim zachwycając. Jej towarzysze byli równie zdziwieni, co ona sama. Niby wiedziała, że będą uczyli się w zamku. Ale jaki to był zamek! Był przeogromny, z mnóstwem wieżyczek. Rachel zaczęła zazdrościć ekipie, że uczyli się tu już cztery miesiące. A ona przed misją nawet nie miała pojęcia, że coś takiego istnieje. Otrząsnęła się dopiero, kiedy Clarisse z niezadowoloną miną złapała ją za ramię i zaczęła ciągnąć za resztą, którzy już wspinali się po schodach.

— Pospiesz się, bo jeszcze się tu zgubimy — narzekała córka Aresa. Od samego początku nie podobał jej się wyjazd. Najchętniej w ogóle nie opuszczałaby Obozu. — Wleczesz się jak ślimak, Dare.

Wywróciła tylko oczami, zupełnie niezrażona marudzeniem dziewczyny. Już zdążyła do tego przywyknąć. Uśmiechnęła się jedynie i wyswobodziła się z uścisku, biegnąc za pozostałymi. Nic nie jest w stanie zepsuć jej dzisiaj humoru. Kiedy ich dogoniła, dyszała ciężko. Zatrzymali się na parterze, rozglądając się dookoła.

— To chyba tu mieliśmy czekać — odezwała się niepewnie Reyna. Nie znała za dobrze Rzymianki, dlaczego czuła wobec niej respekt. Wydawała się znacznie dojrzalsza i poważniejsza, jak na swój wiek. Ta sytuacja była dla niej zupełnie nowa i widać było, że się stresowała, ale próbowała nie pokazywać tego po sobie.

Will potaknął. Więc czekali. Profesor McGonagall umówiła się tu z nimi, kiedy tylko przyjadą. Nie byli pewni, czy rozpoznają kobietę, ale nie mieli wyjścia. Rachel dreptała nerwowo w miejscu, nie mogąc się doczekać, aż zobaczy przyjaciół. Uśmiech cały czas gościł na jej twarzy. Clarisse pozostała czujna, a Reyna i Thalia rozglądały się niepewnie dookoła. Nie miała pojęcia, która była godzina, ale na dworze było już całkiem ciemno. Nie lubiła zimy. Minęło może z piętnaście minut, a dostrzegli schodzącą po schodzach dostojną kobietę ubraną w czarodziejską szatę. Jej towarzysze od razu spoważnieli.

— Witajcie — odezwała się, a Rachel poczuła przypływ szacunku. — To wy jesteście tymi herosami, prawda?

— Tak — odpowiedziała Reyna, obejmując jednocześnie przywództwo w ich małej grupce. Przedstawiła ich po kolei. Rachel dygnęła lekko, kiedy padło jej imię.

— Miło mi was poznać — uśmiechnęła się kobieta. — Ja jestem profesor McGonagall, ale to już się pewnie domyśliliście. Dobrze, za chwilę poprowadzę was do Wielkiej Sali, gdzie odbędziecie przydział. Zwykle jest on na początku roku.

Gestem dała im znak, żeby podążyli za nią. Popatrzyli po sobie, ale bez słowa poszli za czarownicą. Przez drogę tłumaczyła im, na czym polega przydział i jakie są domy oraz ich cechy. Chejron co prawda opowiadał im o tym, kiedy byli jeszcze w Obozie, ale Rachel i tak słuchała. Ciekawa była, do którego domu ona trafi. Chciałaby do tego samego, co Percy, ale chyba na to nie było szans. Niedługo potem stanęli przed wielkimi, mosiężnymi drzwiami. Profesor McGonagall dała im chwilę, żeby doprowadzili się w miarę do porządku (musiała ujarzmić swoje włosy!). Potem pchnęła je i dziewczyna zaniemówiła. Wielka Sala naprawdę była ogromna. Najbardziej jednak urzekły ją lewitujące świece, a nad nimi widziała gwieździste niebo. Zupełnie tak, jakby byli na zewnątrz.

Przy jednym ze stołów ujrzała grupę swoich przyjaciół. Uśmiechnęła się szeroko. Tak za nimi tęskniła. Percy uśmiechał się do nich niczym wariat, a Annabeth patrzyła na nich z lekkim uśmiechem. Syn Posejdona pomachał w ich kierunku, na co rudowłosa odpowiedziała. Szybko ich przeliczyła. Było ich siedmioro. Zmarszczyła brwi i pytająco spojrzała na Reynę. Brunetka zauważyła jej wzrok i wzruszyła ramionami, ale po chwili sama patrzyła w ich kierunku, lekko zaniepokojona.

Klucze cierpienia [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz