a/n: polecam przeczytać sobie poprzedni rozdział w ramach przypomnienia po takiej długiej przerwie xd
Hermiona
Siedziała w pokoju wspólnym Gryffindoru i widziała, jak uczniownie zaczynali się powoli wyłaniać zza potretu Grubej Damy i schodzić do dormitoriów na ciszę nocną. Niektórzy podchodzili do niej i wrzucali kartki z głosami do słoika na konkurs. Czasem, jeśli to był ktoś znajomy, jak na przykład Neville, zamieniali z nią parę zdań. Dostrzegła nawet Leo, który z uśmiechem podszedł do niej i Hazel. Mulatka postanowiła jej towarzyszyć przez resztę tego wieczora i razem z Frankiem (już w normalnej postaci, a nie kota) odrabiała lekcje.
Siedziała i denerwowała się, bo patrzyła na zegar i widziała, że zbliżała się godzina zero. A ekipa, na czele z Annabeth i Draco, nie wróciła jeszcze z biblioteki. Była prawie pewna, że coś musiało się wydarzyć.
— Siemka! Nie idziecie jeszcze spać? — zapytał Leo, zachodząc od tyłu Hazel, najwyraźniej zamierzając ją wystraszyć, ale zaniechał swojego planu, gdy tylko zauważył minę Hermiony. — Co jest? Hermiona? Wszystko gra?
— Co? A, tak — dopiero po chwili zorientowała się, że Leo do niej mówił. Posłała mu roztargniony uśmiech.
— Nie zamierzasz wygonić Franka do lochów? — drążył dalej podejrzliwie. Syn Marsa spojrzał na niego z oburzeniem, ale nic nie powiedział. Leo tylko wyszczerzył się do niego. Droczył się. Oczywiście, że się droczył. — No, wiesz, zaraz cisza nocna, a on nie jest u siebie, nie? Chyba, że nagle zmienił dom, co byłoby niemożliwe, bo...
— Przymknij się wreszcie, Valdez — parsknął Frank, ale bez wrogości w głosie. — Masz rację, powinienem się zbierać. Hanna się pewnie zastanawia, gdzie jestem.
— Czekaj. Hanna? — w oczach Leo pojawiły się wesołe iskierki. — Hanna Abbot? Prefekt Hufflepuffu?
— Tak, ta Hanna — westchnął Puchon, zrezygnowany. Hazel miała minę, jakby chciała zamordować Leona, a jednocześnie powstrzymywała się od komentarza. — Będę leciał. Zobaczymy się jutro. — Pożegnał się z Hazel pocałunkiem w czoło. Ale wyjść z Pokoju Wspólnego Gryfonów już nie zdążył.
Hermiona wiedziała, że coś było nie tak, ale w momencie, kiedy srebrny patronus w kształcie delfina pojawił się nagle w pokoju i zrobił okrążenie, tylko się to potrwierdziło. Zniżył lot i zatrzymał się dokładnie przed nią. W Pokoju Wspólnym rozległy się szepty, ale ona je zignorowała. Najbardziej liczył się lewitujący przed nią delfin. Dobrze wiedziała, do kogo należał.
— Ratunku! — wypowiedział, a właściwie wykrzyczał głosem Percy'ego to jedno słowo, po czym zniknął. Przez chwilę stała, zamurowana.
— Co do... — zaczął Leo, a ona wtedy oprzytomniała i zerwała się z fotela, łapiąc za różdżkę i rzucając się biegiem w stronę wyjścia.
Hazel zawołała za nią, ale panna Granger się nie obejrzała. Wypadła z salonu Gryfonów na korytarz. Musiała jak najszybciej dotrzeć do biblioteki. Z siódmego piętra było tam trochę daleko, a ona nie miała na to czasu. Coś im groziło. Umówiła się z Annabeth, że w razie czego któreś z nich wyśle do niej patronusa i tak się właśnie stało. Potrzebowali jej. Byli w niebezpieczeństwie. Dlatego biegła najszybciej, jak potrafiła, nie zwracając uwagi na mijanych na korytarzu uczniów. Na piątym piętrze drogę zagrodzili jej Frank, Hazel i Leo.
— Przepuśćcie mnie — wydyszała. Nie miała czasu. Nie miała czasu, a oni stali jej na drodze. Nawet nie chciało jej się myśleć, jakim cudem dogonili ją tak szybko.
CZYTASZ
Klucze cierpienia [wolno pisane]
Fanfiction❝Wyczuć taką chwilę, w której kocha się życie i móc być w niej stale, na wieczność w zachwycie❞. Hermiona Granger po wojnie przeprowadziła się do Weasleyów. Pogodziła się już z tym, że nie wróci do Narnii. Razem z Harrym i Ronem postanowiła wrócić d...