12. Możesz kiedyś przygotować mi śniadanie do łózka.

2K 139 37
                                    

Hazz westchnął głośno zachwycony widokiem, jaki się przed nim rozpostarł. Też chciał móc kąpać się w tak ogromnej wannie, oglądać filmy na telewizorze chyba większym od okna w jego pokoju, czy spać na łóżku, które prawdopodobnie nie zmieściłoby mu się w jego ciasnych czterech ścianach. Pragnął zasiadać rano w tej jasnej, przestronnej kuchni i popijać ciepłą kawę, słuchać muzyki z setek płyt znajdujących się w biblioteczce, czy po prostu spełniać wszystkie swoje zachcianki... Ale najbardziej był zachwycony balkonem i widokiem z niego, który rozpościerał się na piękną panoramę miasta.

Louis uśmiechnął się lekko, widząc ten zachwyt i radość na twarzy chłopaka. Czasami miał wrażenie, że przypomina małego kociaka. Był pewny, iż wszyscy ludzie od razu go pokochają, tak samo jak zrobił to on sam. Wręcz nie mógł wyjść z podziwu, jak to możliwe, że nie ma drugiej połówki; przecież Tomlinson w innych okolicznościach już próbowałby go poderwać - mógłby go nawet na rękach nosić!

Po zamówieniu obiadu dla nich, podszedł do loczka, który wciąż stał przed ogromnym oknem i podziwiał Londyn z sześćdziesiątego piętra. Z lekko uchylonymi ustami, dłonią przylegającą do szyby i tym uroczym, o wiele za dużym, szarym sweterku. Objął chłopaka od tylu, przy okazji składając delikatny pocałunek na jego karku. Uśmiechnął się lekko, czując jak brunet zadrżal w jego ramionach.

- Podoba ci się?

- Bardzo. Stojąc w takim miejscu, można mieć wrażenie, że jest się panem całego świata. Jak już będzie mnie na to stać, to zamieszkam gdzieś niedaleko tylko dla tego widoku.

- Możesz być kimkolwiek chcesz, jeśli tylko wystarczająco mocno się postarasz. I trafisz na odpowiednich ludzi, którzy ci pomogą.

Styles obrócił się ramionach starszego, by móc spojrzeć mu w oczy. Zachwycał się ich intensywnie niebieską barwą już pierwszego dnia i wciąż nic się nie zmieniło. Ktoś o tak pięknym spojrzeniu nie mógł być zły.

- I ty jesteś taką osobą, prawda?

W głosie Hazzy było tyle nadziei oraz ufności, że Tomlinson nawet przez chwilę się nie zastanawiał - skinął głową. Młodszy miał w sobie taki urok, że Louis nie był w stanie mu czegokolwiek odmówić.

- Oczywiście. A teraz zapraszam do salonu; niedługo przywiozą pizzę.

- Pizza? Myślałem, że ugotujesz jakąś pyszną potrawę, skoro mnie zaprosiłeś. Wiesz, coś zdrowszego.

Tommo parsknął śmiechem, mając wciąż w swojej głowie wspomnienie ostatnio spalonych ziemniaków.

- To jest naprawdę zły pomysł. No chyba, że chcesz, żeby to był twój ostatni posiłek.

Styles pokręcił głową z niedowierzaniem i wyminął starszego. Od razu ruszył w kierunku kuchni, gdzie liczył znaleźć coś jadalnego. Cóż, jak się okazało poza pokaźną kolekcją herbat, alkoholu oraz kilkoma paczkami chipsów oraz ciastek niczego jadalnego nie znalazł. Nawet kromki chleba, czy pół jablka! Oparł dłonie o biodra i spojrzał z wyrzutem na Louisa, który tylko przyglądał mu się z rozbawieniem.

- Szybko się zadomowiłeś w moim mieszkaniu.

- Co to ma znaczyć, Lou? Tylko mi nie mów, że akurat wszystko zjadłeś i nie było czasu pójść do sklepu.

- Mówiłem, że nie potrafię. Na co mi jedzenie, z którego nic nie przygotuję?

Harry westchnął głośno, rozczarowany odpowiedzią. Założył ramiona na piersi, intensywnie rozmyślając nad zaistniałą sytuacją.

- Kiedyś ugotuję ci coś normalnego. A teraz musimy się zadowolić tą twoją pizzą...

- Czy ty masz coś przeciwko niej? Jest pyszna.

- I bardzo niezdrowa. Aż cud, że masz tak idealną figurę.

Tomlinson wyszczerzył się zadowolony z komplementu. Po krótkiej chwili lekko zmrużył oczy i oparł się nonszalancko o ścianę.

- Możesz kiedyś przygotować mi śniadanie do łóżka.

Harry kompletnie nieświadomy myśli, które pojawiły się w głowie starszego, podrapał się po głowie, rozważając jego słowa.

- Myślę, że obiad będzie łatwiej, bo zanim do ciebie przyjadę, zacznę gotować i takie tam, to minie trochę czasu...

- Jesteś taki uroczy... - mruknął Lou, co mocno zaskoczyło loczka.

O co mu chodzi?!

Jednak nim zdążył doczekać się wyjaśnień, usłyszeli dzwonek do drzwi. Przybyło jedzenie. Harry już sięgnął po portfel, ale uprzedził go szatyn, płacąc dostawcy za pizzę.

- Loueh... Nie możesz ciągle wydawać na mnie pieniędzy! To niezręczne...

- Mogę i chcę. Pamiętaj, że wciąż jesteś mi winny kawę.

Loczek wydął sfrustrowany wargi, co jeszcze bardziej rozczuliło starszego. Ucałował delikatnie policzek chłopaka i pociągnął za rękę do salonu. Brunet spłonął rumieńcem, wpatrując się w ich załączone dłonie. Dlaczego Louis tak się zachowywał? Z jednej strony cieszyło go, że tak bardzo się do siebie zbliżyli, ale z drugiej strony, ile znaczyło to dla Tomlinsona? Za kogo go uważał? Podobał mu się? A może nie? Co najgorsze cały czas miał wrażenie, iż w trakcie imprezy wydarzyło się coś ważnego, jednak mimo to wciąż nie potrafił sobie przypomnieć.

Louis od razu wziął chłopaka na kolana. Stało się to dla niego bardzo szybko naturalne, wręcz bardziej od trzymania go daleko od siebie. A loczek nie wydawał się mieć coś przeciwko; co więcej - uśmiechnął się szeroko i bardziej wtulił w starszego. Harry zawsze był taką cudowną przylepą...

Jeśli ktokolwiek myślał, że obiad minął im w ciszy, to grubo się pomylił. Oczywiście Louis odzywał się bardzo mało, praktycznie ograniczając się do pomruków, ale brunet, słysząc lecące w głośniku Yesterday rozpoczął swój wywód o tym, w jak złych czasach się urodził. Jak sam twierdził, jego powołaniem jest zostać hipisem, jeździć po świecie, palić trawkę i uprawiać wolną miłość, rozprawiając przy tym na filozoficzne tematy. Jednak jednocześnie pragnął znaleźć się na pierwszym w historii Woodstocku, zarówno jako jeden z uczestników pod sceną, jak i wielka gwiazda na niej. Sam nie mógł się jeszcze zdecydować. Niekiedy opowieści loczka zdawały się być nieco chaotyczne, ale w gruncie rzeczy były pełne tej młodzieńczej, naiwnej pasji, która tak urzekła Tomlinsona. Pragnął, aby chłopak jeszcze nie kończył, był gotów go słuchać jeszcze przez następne kilka godzin, gdyby tylko było to możliwe. A nie było, gdyż kolejnym, co zwróciło jego uwagę był biały fortepian ustawiony w rogu salonu. Zerwał się z kolan Louisa, przy okazji doprowadzając go do wielkiego nieszczęścia - ugryzienia się w język. Od razu zasiadł przed instrumentem i zaciekawiony wcisnął pierwszy lepszy klawisz. Podekscytowany nowym dźwiękiem, naciskał jeszcze kilka kolejnych i spojrzał na cierpiącego szatyna.

- Umiesz grać?

- Coś tam potrafię... Chcesz posłuchać?

- Tak! A nauczysz mnie?

Starszy zaśmiał się cicho i podstawił sobie krzesełko. Po wyprostowaniu palców, szybko przebiegł nimi po klawiszach, wygrywając krótką, wesołą melodię.

- Podaj mi ręce - poprosił i ułożył je na odpowiednim miejscu. Sam położył dłonie na tych jego, by móc swobodnie nakierować chłopaka na właściwie tony i nuty. Na szczęście młodszy szybko załapał, dzięki czemu mogli wspólnie ponieść się magii chwili.

Harry wpatrywał się w ich ręce, nie mogąc przejść obojętnie wobec tego jak pięknie razem wyglądały. Mogło to być głupie - przecież to tylko dłonie, niewielka część ciała, a mimo to zdawały się razem współgrać nie tylko tworząc muzykę.

Być może zaczynało mu zależeć na Tomlinsonie bardziej, niż było to wskazane, ale czy ktokolwiek mógł go za to winić?



Two Worlds. One Heart || Larry&ZiamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz