57. Odpierdol się od mojego chłopaka, jasne?

1.4K 127 90
                                    

Harry naprawdę lubił imprezy. Lubił tańczyć, śpiewać, ten stan niewielkiego upojenia alkoholowego, kiedy jeszcze wiedział, co robi, ale już hamulce mu puszczały. Lubił je szczególnie z Louisem, który był idealnym kompanem właściwie do wszystkiego. Nie potrafił przejść obojętnie wobec tego chichotu, często towarzyszącemu pijanemu Tomlinsonowi, czy tych błękitnych, jeszcze intensywniej lśniących oczu. Może Hazz powinien być bardziej krytyczny wobec starszego, może patrzył na niego przez różowe okulary, szczególnie, kiedy większość ludzi kazała mu być ostrożna i właściwie tylko Niall wydawał się im tak szczerze kibicować, ale był młody, niedoświadczony, zakochany... Nie potrafił inaczej. Nie, kiedy wpatrywał się w te wąskie, czerwone usta, wypowiadające kolejne absurdalne słowa z tym uroczym akcentem. Czasami, kiedy mężczyzna był bardziej zdenerwowany, przez co mówił szybciej, trudno było go zrozumieć, ale H i tak był niemożliwe nim oczarowany. Uwielbiał to, jak uważnie go słuchał, z każdym dniem coraz bardziej się otwierał, trzymał go w ramionach, niczym największy skarb, całował z czułością... Niektórzy straszyli go, że Tommo może się nim tylko bawić, ale czy mógł w to uwierzyć? Doprawdy absurd. On taki nie był, nigdy by go nie skrzywdził, a tym bardziej umyślnie.

Lecz, jak wszystko - prócz Louisa - miały swoje wady. Mianowicie loczek czuł się mocno przytłoczony tymi ludźmi ocierającymi się o siebie w pokręconym tańcu, nieraz niemal uprawiając wolną miłość na środku parkietu, tym wszechobecnym zapachem papierosów oraz marihuany, od których to zaczynało kręcić mu się w głowie. Miał wrażenie, że trawka była ich narodową używką, gdyż coraz trudniej mu było znaleźć kogoś, kto nigdy jej nie palił. Kręciło mu się w głowie, było mu duszno i jedyne o czym aktualnie myślał, to było pragnienie znalezienia Louisa, który gdzieś zaginął mu w tłumie.

Dobrą chwilę zajęło mu zlokalizowanie mężczyzny, który jakby nigdy nic siedział przy barze w towarzystwie jakiegoś blondyna. Mógł sobie wiele wyobrażać, ale czy aby na pewno tamten facet powinien kłaść rękę na kolanie jego Louisa? I tak się do niego nachylać? Hazz prychnął głośno i szybko przecisnął się do ukochanego. Objął szatyna w pasie, posyłając obcemu wymuszony uśmiech. W takich chwilach najbardziej żałował, że Tomlinson nie jest jego chłopakiem. Oddałby wiele, żeby to się zmieniło, żeby mężczyzna zwrócił na niego uwagę. Jeśli był dla niego nieodpowiedni, mógł się zmienić, tylko musiał się dowiedzieć, czego mu brakuje. Dlaczego ostatnio coraz więcej osób go adoruje, kilka dziewczyn proponowało randki, nawet jakich mężczyzna chciał się spotkać, ale wciąż wśród nich wszystkich brakowało tego jednego pięknego uśmiechu, któremu nie byłby w stanie odmówić?

- O, Harold! Właśnie zastanawiałem się, gdzie jesteś.

- Szukałem cię - odpowiedział, bardziej przybliżając się do starszego. - Jest już trochę późno, chyba powinniśmy wracać.

Szatyn wywrócił oczami i pociągnął chłopaka na kolana, co nie zakończyło się dobrze, kiedy cudem uniknęli przywrócenia się. Stoliki barowe definitywnie są jednoosobowe.

- Lou - mruknął H - jesteś wystarczająco pijany...

- A ty, skarbie, za mało.

Skarbie.

- Jutro, a właściwie dzisiaj mam szkołę. Obiecałeś, że pójdziemy na chwilę.

- Młody, nie przeszkadzaj dorosłym, jak rozmawiają - wtrącił się blondyn z ironicznym uśmieszkiem.

Styles posłał mężczyźnie mordercze spojrzenie, mając nadzieję choć trochę pokazać mu, jak bardzo żałuje, że nie jest w stanie sprawić, aby ten stał się niewidzialny. Pocałował szatyna w policzek i ułożył głowę na jego ramieniu.

- Bardzo mi przykro, ale rozmowa to jedyne, co dzisiaj zrobisz.

- Sugerujesz, że mam sobie pójść? - prychnął mężczyzna, lustrując wzrokiem loczka.

- Użyłbym innego słowa, lecz dzieciom nie przystoi takie zachowanie.

Tomlinson parsknął śmiechem i potarmosił włosy przyjacielowi. Codziennie poznawał jego zupełnie inne wydanie i każde jedno wydawało się być coraz lepsze. Jak nudne było jego życie bez Harry'ego... Dał mu krótkiego buziaka, po raz kolejny odsuwając ogromną satysfakcję na widok tych rumieńców. On naprawdę kochał zawstydzać Stylesa.

- Spojnie, spokojnie. Możemy już iść, jeśli ci zależy. Obietnic się dotrzymuje, tak?

- Dokładnie!

Kiedy Lou zszedł ze stolika, H nachylil się do ucha blondyna i szepnął:

- Odpierdol się od mojego chłopaka, jasne?

Nie czekając na odpowiedź, objął starszego i razem poszli w kierunku wyjścia. Sam nie wiedział, skąd w nim nagle tyle agresji, ale wyjątkowo dobrze się z tym czuł. Cały czas starał się zarażać ludzi pozytywną energią, szerzyć miłość, szacunek, lecz czasami nie dało się być miłym. A zarywanie do ukochanej osoby jest taką sytuacją.

Chłodne, lutowe powietrze uderzyło w twarz loczka, nieco studząc jego myśli. Może nie powinien być tak zaborczy, ale nie zawsze kontrolował swoje decyzje. A szczególnie nie potrafił, kiedy został pociągnięty za rękę przez Louisa gdzieś na tyły i przyparty do ściany. Nieco boleśnie uderzył o murek, lecz nie przejął się tym specjalnie, kiedy z drugiej strony został zaatakowany przez usta Louisa. Może i mężczyzna był bardziej brutalny, niż zwykle, może smakował za bardzo alkoholem i papierosami, może nie dawał mu chwili na wzięcie oddechu, jednak H wciąż nie potrafił narzekać, tak długo jak szatyn okazywał mu sto procent uwagi. Westchnął cicho, gdy poczuł dłonie zaciskające się na jego pośladkach. Brzydził się swojego ciała oraz reakcji kompletnie sprzecznych z myślami.

- Jesteś taki gorący, kiedy się wściekasz - mruknął Louis między pocałunkami.

Hazz wzdrygnął się, odczuwając różne emocje. Jednocześnie radość, bo podoba się mężczyźnie, ale też niechęć spowodowaną tonem z jakim zostało to wypowiedziane. Jednak za wszelką cenę starał się to zignorować, skupiając się na tych miękkich wargach oraz silnych dłoniach. Wszystko jest dobrze, to tylko Louis. Jego Louis. Jednak, kiedy Tommo jeszcze bardziej się nakręcał i sięgnął dłonią do krocza chłopaka, to było już dla niego za dużo.

- Nie.

Starszy specjalnie się tym nie przejął, a usta przeniósł na szczękę loczka. Prawdopodobnie nawet tego nie usłyszał, tak samo, jak kilku kolejnych prób, będąc za bardzo skupionym na atrakcyjnym ciele bruneta, o którym już śnił niejednokrotnie. Co gorsza, nie patrzył na niego jedynie w seksualny sposób, a o wiele częściej a ten romantyczny. Chyba naprawdę zaczynał się w nim zakochiwać, czego bardzo chciał uniknąć. Jego początkowe wątpliwości związane z wspólnym mieszkaniem zaczynały znajdować odzwierciedlenie w rzeczywistości...

- Louis, przestań, proszę!

Nagle mężczyzna znieruchomiał, kiedy dotarło do niego, co mówi Styles oraz co on właściwie robi. I to komu. Ukrył twarz w szyi chłopaka, a po jego policzkach popłynęły łzy. Obaj płakali, obaj nie rozumieli tej sytuacji, obaj byli zagubieni.

- Przepraszam... Boże, tak bardzo przepraszam. Nie wiem, co mnie opętało - szepnął. - Błagam, wybacz mi to. Ja nie... Ja nie chciałem cię skrzywdzić...

W pierwszym odruchu Harry zapragnął uciec, lecz słysząc słowa ukochanego, jego szczerą skruchę... Przecież nie zamierzał go zranić, tak? Nie Louis. Nie jego Louis. Dlatego, po chwili wahania, objął ostrożnie szatyna, a jego usta opuściło ciche, drżące westchnienie.

- Wracajmy już, proszę...

Lou nigdy przez całe jego życie nie nienawidził siebie tak bardzo, jak w tamtym momencie. Nigdy nie był tak bardzo sobą rozczarowany i nigdy tak bardzo nie żałował każdego kieliszka, jaki wypił. Zdarzało mu się po pijaku wszczynać awantury, czy nawet bójki, podrywać nieodpowiednie osoby, paplać brednie, których później żałował, ale coś takiego...? Nigdy. I to tak ważnej dla niego osobie.

- Wybaczysz mi? Błagam. Potrzebuję cię...

Czy Harry w takiej sytuacji mógł odpowiedzieć inaczej?

- Tak, Lou, wybaczę.

Two Worlds. One Heart || Larry&ZiamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz