28. Wyglądał jakby gnił.

1.5K 112 31
                                    

Liam czuł, jak wszystkie wnętrzności cofają mu się do gardła, ale na szczęście jedynym co opuściło jego usta była ta obrzydliwa, żółta maź, która tak bardzo paliła go w język i przełyk. W głowie mu się kręciło, czuł się zagubiony, bardzo słaby... Głowa tak bardzo mu ciążyła... lecz znowu musiał ją unieść, aby zwymiotować. Obrzydliwe... Dotknął swoich włosów, szukając jakiejś obręczy, czegokolwiek, co uciskało mu mózg, bo był gotów uciąć sobie rękę, że coś tam jest. Na szczęście nie było nikogo, kto podjąłby się okaleczenia go, gdyż o dziwo oprócz liści i pyłu nic nie miał. Przymknął powieki, pragnąc aby wreszcie wyostrzył mu się obraz i zniknęły zawroty głowy. Po kilku, może kilkunastu minutach ponowił próbę wstania, która na szczęście zakończyła się powodzeniem. Podparł się ściany, woląc mimo wszystko znowu nie upaść. Rozejrzał się półprzytomnie, szukając jakiś charakterystycznych elementów wystroju, które umożliwiłyby mu rozpoznanie miejsca. W końcu jego wzrok spoczął na pustej strzykawce, leżącej pod jego stopami. Nieco brudna, na igle nosząca resztki zaschniętej krwi... I pusta. Znowu to zrobił. Znowu zawiódł Hazzę. Ile czasu minęło? Pewnie martwił się w domu, nie wiedząc, co się stało. A może właśnie wiedział? Na pewno się domyślał, przecież nie był głupi. Znowu zabrał mu pieniądze... Za to co zarobił jeszcze nie było go stać, a Styles zawsze je skądś znajdował.

Payne ukrył twarz w dłonie, a jego usta opuścił cichy szloch. Jak przez mgłę pamiętał moment, kiedy zabrał wszystkie funty i dzwonił do dilera, a później włamał się do tego domu i... Nawet nie pamiętał, dlaczego to zrobił. Chyba nawet nie było konkretnego powodu, jedynie jego organizm domagał się odrobiny kokainy... Potrzebował tego, jak tlenu. Bardzo brudnego i trującego tlenu, ale niestety wciąż bardzo potrzebnego. Można na moment przestać oddychać, lecz im dłużej nie masz dostępu do powietrza tym słabiej się czujesz, płuca zaczynają boleć. Wiesz, że jest zanieczyszczone, może zabić, ale w końcu i tak musisz wciąc kolejny wdech, jest to silniejsze od ciebie. Tak właśnie czuł się Liam. A bywały momenty, kiedy chciał przestać oddychać, czuć, myśleć, żyć... Jednak nie mógł tego zrobić. To jeszcze nie ten czas.

Wściekły rozdeptał strzykawkę. Kopał ją tak długo, aż przestała cokolwiek przypominać. Nienawidził dnia, kiedy pierwszy raz poszedł na dworzec, kiedy ktoś mu pokazał, jak to się robi, kiedy spróbował... kiedy wpadł. Miał ochotę krzyczeć, ale wiedział, że to nie był dobry pomysł. Kto wie, czy ktoś jeszcze tutaj nie siedzi?

Obciągnął rękaw bluzy, unikając widoku swojego obrzydliwego ramienia. Wyglądał, jakby gnił. I może coś w tym było? Może stawał się takim chodzącym trupem? Może był już martwy, tylko nikt tego nie zauważył?

Czuł suchość w ustach, potrzebował wody i to jak najszybciej. Z żalem spojrzał na małą kupkę dowodów jego zbrodni. Jeszcze mogła się przydać. Liam już dawno przestał się oszukiwać, że kiedyś z tego wyjdzie. Cóż... Będzie musiał kupić nową. Przynajmniej czystrzą. Początkowo brzydził się używać dwa razy tej samej, ale z czasem przystał się tym przejmować, jedynie ją przemył wodą i mógł używać znowu. Znowu ćpać, niszczyć się, truć. Niestety droga do nieba prowadziła przez najgorsze piekło.

Przetarł twarz dłońmi i na nieco chwiejnych nogach wyszedł z budynku. Był zmęczony, wściekły, rozczarowany sobą oraz życiem. Gdyby mógł zacząć je od nowa... Naciągnął na głowę kaptur i udał się na najbliższą stację benzynową, gdzie od razu skierował się do toalety. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze, z trudem rozpoznając samego siebie. Kiedy tak bardzo schudł po twarzy? Sińce pod oczami zdawały się wyglądać, jak namalowane czarnymi cieniami, a bladość skóry nasuwała na myśl makijaż mima. Niepewnie dotknął swojego policzka, na którym znajdowała się jakaś ciemna smuga i wytarł ją. Obrzydliwy widok. Jak Zayn mógł chcieć się nim zainteresować? Młodym ćpunem bez perspektyw... Właśnie - Zayn. Przemył twarz wodą z kranu i upił jej sporą ilość, za naczynie mając swoje dłonie. O wiele lepiej. Oparł się o umywalkę, niepewny, czy miał jeszcze prawo się odezwać do Malika. Ile w ogóle czasu minęło? Sięgnął po telefon, wzdychając z ulgą, kiedy zobaczył, że ma jeszcze te dwadzieścia procent. Może przybyło kilka rys na ekranie, ale już dawno przestał je liczyć. Data... Szatyn przeklął w myślach, widząc, iż nie było go niemal trzy dni. A piosenkarz zdążył wysłać mu sto osiemnaście wiadomości oraz piętnaście razy zadzwonić. Nie miał czasu czytać tego wszystkiego, od razu wybrał numer mężczyzny. Niestety od razu nie odebrał, ale szatyn tak szybko się nie poddał. Już za drugim razem usłyszał ten głos:

- Liam! Ty żyjesz! Boże, tak się bałem, kiedy się nie odzywałeś... Gdzie byłeś? Dlaczego milczałeś? Harry nie chciał mi za dużo powiedzieć. Irytujący... Bałem się, że zrobiłem coś ostatnio, co cię odstraszyło ode mnie...

- Obiecałem, że nie odejdę. Muszę dbać o moją różyczkę do końca moich dni, żeby wydała dużo pięknych kwiatów.

- Ja... Ugh. Musisz mnie zawstydzać? Co się stało, że milczałeś? Możemy się spotkać?

Liam spojrzał w swoje wyblakłe oczy i delikatnie się uśmiechnął. Gdyby to była bajka, prawdopodobnie pękłaby szyba od tego mrożącego krew w żyłach gestu. Tak pustego, zmęczonego i niebywale sztucznego...

- To nie jest dobry pomysł. Wybacz, Zee. Jestem bardzo zmęczony, muszę pójść się przespać.

- Brałeś?

Szatyn westchnął głośno, co musiało wystarczyć Malikowi za odpowiedź. Nie miał siły odpowiadać na to. Powieki tak bardzo mu ciążyły... Przez moment pomyślał, że zamknięcie się w kabinie na kilka godzin, żeby się przespać jest dobrym pomysłem, ale musiał wracać do domu.

- Dlaczego nie przestaniesz?

- Bo gdybym to zrobił, musiałabym przestać oddychać. Odezwę się później, dobrze?

- Ja... Liam, zależy mi. Nie chcę, żebyś robił sobie krzywdę.

- Do zobaczenia.

Mężczyźnie waliło mocno serce. Czuł, że Zayn chciał powiedzieć coś jeszcze. Coś innego. Coś... On nie mógł go kochać. Nie jego. A jeśli...? Musieli o tym poważnie porozmawiać. Ale nie teraz. Teraz Payne potrzebował łóżka.

Poprawił kaptur i ruszył do domu, modląc się, żeby nikt nie wjechał w niego, kiedy będzie przechodził przez ulicę. Byłaby to naprawdę głupia śmierć. Choć może wszystkim by się to przysłużyło...

Two Worlds. One Heart || Larry&ZiamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz