Prolog

2K 86 54
                                    

Nie poczuła kiedy helikopter wylądował. Zasnęła oparta o pierś Minho i, szczerze, jeszcze nigdy nie spała tak dobrze. Uczucia, które nią targały, długi płacz i strach wymęczyły ją. Odlatując udawała, że nigdy jej tam nie było, a nawet jeśli była, to właśnie ucieka, by wrócić do domu.
Tak właśnie, do domu.

Otworzyła przekrwione oczy dopiero, kiedy Azjata się poruszył. Podłożył jedną dłoń pod jej kolana, drugą pod plecy.

- Spokojnie Minho, wstanę - wymamrotała.

- Nie musisz. Mogę... - ale nie zdążył dokończyć, bo żołnierze pospieszali go do wyjścia. Wyskoczył z maszyny, a z jego drobną pomocą, zaraz po nim Victoria. Otoczyli ich ciasno, palce zaciskali na spustach broni. W takim szyku, jakże podobnym do tego ustalonego przez Alby'iego, ruszyli po betonowym wybiegu w kierunku potężnych, żelaznych drzwi. Nie rozumieli po co to wszystko? Teren był całkowicie opustoszały, wokół tylko piasek, tony piasku.

Co takiego czyhało na ich życie?

- Mamy grupę, skrzydła czyste, otworzyć bramę - rozkazał jeden z mężczyzn do słuchawki zamocowanej na uchu.

Normalnie chętnie rozglądałaby się na boki, żeby poznać otoczenie, ale nie miała siły. Z resztą, co tu oglądać? Istna pustynia i tylko kolejna żelazna zapora, która będzie odgradzać ich od świata. Jedynym, co różniło to wszystko od Strefy było potwornie duszne, suche powietrze, które wdychane, wchłaniało wilgoć śluzówki.

Wielka brama rozwarła się przed nimi, wewnątrz czekał kolejny szwadron. Niewiarygodne, jak bardzo troszczyli się o ich bezpieczeństwo. Nikt tego tak dawno nie robił, nikt się nimi nie przejmował. Kiedy wspólnymi siłami zasunęli za nimi wejście, odetchnęła z ulgą. Przez cały ten czas wstrzymywała powietrze, chyba miała wykształcony nowy nawyk.

- Witam - młody mężczyzna podszedł do nich żwawym krokiem. Rozłożył swoje ręce szeroko, jakby chciał ich wszystkich wyściskać, na jego twarzy rozbłysnął uśmiech. Śnieżnobiałe, równiutkie zęby, idealnie wycięty, czarny płaszcz, który jakby tańczył na jego sylwetce czyniły go nierealnym. Zbyt idealny, by mógł być prawdziwy. - Cieszę się, że dotarliście cali i zdrowi, bez żadnych nieprzyjemności. Nazywam się Gregory, ale możecie mi mówić Greg - oparł obie dłonie na biodrach. - Chodźcie, nie będziecie stać w przedsionku, pokażę wam resztę.

Odwrócił się nie czekając na reakcję. Mundurowi odsunęli się od nich, mieli całkowitą swobodę. Bez słowa ruszyli za tym energicznym mężczyzną, nie rozumiejąc niczego, co się właśnie działo.

- Gdzie jesteśmy? - znowu Clint z pytaniem w punkt.

- Bezpiecznie daleko od labiryntu - zaśmiał się. - To taki mały schron, póki co wasz nowy dom.

- Kim jesteście? - tym razem Hal.

- Sami wybierzcie. Waszymi przyjaciółmi, wybawcami, zwykłymi szaraczkami - zwrócił się w ich stronę, szedł tyłem. - Zrzeszyliśmy się, by ratować dzieciaki, które wpadły w łapy Dreszczu. Wierzymy, że jesteście ważni dla planety i chcemy was chronić przed tymi, którzy próbują wykorzystać to na swoją korzyść - mówił płynnie, trochę hipnotyzująco, zdawał się znać swoją kwestię na pamięć.

Pokiwali tylko głowami. Victoria nie podnosiła wzroku, szła z oczami wlepionymi w swoje buty.

- Na końcu tego korytarza jest pokój dla panów - wyszczerzył się. - Panienka mieszka piętro wyżej.

Natychmiast poderwała głowę do góry.

- Nie mogę zostać z przyjaciółmi?

Mężczyna pokręcił głową.

- Czy to konieczne? - odezwał się Minho. - Mieszkała z samymi chłopakami dwa miesiące. Nie jesteśmy jakimiś napaleńcami, jest dla nas jak siostra, nie tknęlibyśmy jej.

- Przykro mi, ale tak już odgórnie ustaliliśmy - mężczyzna rozłożył bezradnie ręce. Wydawało się, że naprawdę mu przykro.

Już otwierała usta, żeby zacząć się kłócić, ale zamknęła je i zacisnęła zęby. Może to lepiej, jeśli zostanie sama. Zejdzie reszcie na chwilę z oczu, sam na sam ze sobą nie będzie czuła tak wielkiego poczucia winy.

- W porządku - odezwała się cicho. - Podporządkuję się.

Chłopcy nie mogli uwierzyć w to, co słyszą. Ktokolwiek stał wtedy obok nich, nie był ich Victorią.

- Doskonale - położył dłoń na jej ramieniu, wzdrygnęła się z zaskoczenia, czego nie zauważył. - Dżentelmenów odprowadzi Kevin. A tego rozrabiakę - wskazał na Hal'a, który przytrzymywał ranę na żebrach. Bandaż nieco przesiąkł krwią. - Artur oddeleguje do skrzydła medycznego - skinął głową na strażnika stojącego przy ścianie. - Ja wskażę drogę waszej koleżance - na widok ich niepewnych min i zmarszczonych brwi, zapewnił - Nie martwcie się, przysięgam, że nie zrobię jej krzywdy i że niczego jej nie zabraknie. Zobaczycie się na obiedzie, ale najpierw się wykąpcie, bo okropnie cuchniecie.

Położył dłoń na plecach Victorii, by dać znać, że mogą ruszać. Minho starał się złapać kontakt wzrokowy z przyjaciółką, ale ona uparcie patrzyła przed siebie. Zniknęła, gdy drzwi windy, do której weszła, zasunęły się.

--------------------------------------------------------------

To chyba dobry moment, by zacząć, nie sądzicie?

Oto część druga, chyba trochę oczekiwana.

A skoro pojawia się w święta to doskonała okazja, by życzyć Wam wszystkiego co najpiękniejsze. Mam nadzieję, że spędzicie ten czas najlepiej jak to możliwe, tak jak tego chcą wasze serca. Słuchajcie ich i słuchajcie tych serc, które potrzebują być wysłuchane.

Odpoczywajcie, cieszcie się sobą.

Tradycyjnie, do następnego.

|THE UNSTOPPABLE| Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz