76. Podstęp

626 41 5
                                    

Już pierwszego dnia zaczęło mi brakować widoku przeludnionych ulic Los Angeles. Atmosfera panująca tutaj była krótko mówiąc...martwa. Moim jedynym towarzystwem była Lamia, która wydawała się całkiem miła. Mówiła, że po części mnie rozumie. Sama została tutaj uwięziona i nie ma prawa wyjść na zewnątrz. I tak już od paru tysięcy lat. Wychodzi na to, że wcale nie byłam w najgorszej sytuacji, ponieważ miałam zostać wypuszczona po upływie siedmiu dni. Nie mniej, nie więcej. W całym zamku byłyśmy same. Lucyfer zostawił nas mówiąc, że ma coś bardzo ważnego do załatwienia, a ja już zaczynałam się bać co jest dla niego tak ważne i jak źle na tym wyjdziemy.

Siedziałyśmy w małym pokoju z wieloma książkami z herbatą postawioną na ozdobnym stoliku do kawy. Nie czułam się niezręcznie. Miałam wrażenie, jakbyśmy znały się od zawsze. Żadna z nas nie szczędziła sobie obelg kierowanych w stronę Szatana.

- Dlaczego nadal wykonujesz jego polecenia? Po tym wszystkim co ci zrobił?

- Chcę tylko, aby nie działał tak lekkomyślnie jak robi to teraz. - Westchnęła upijając łyk gorzkiej herbaty. - Ty naprawdę jesteś jego oczkiem w głowie. 

Przez sekundę zdawało mi się,  że jej uśmiech przepełniony był swego rodzaju bólem, jednak szybko znikł za maską obojętności. Wstała z krzesła i podeszła do jednego z regałów. Palcami lewej dłoni przejeżdżała po zakurzonych grzbietach książek. Zatrzymała się przy jednej i podała mi ją na kolana. To była TA księga.

- Skąd..

- Otwórz ją. 

- Przecież miała ona wrócić do Strażników! - Zerwałam się strącając ze stolika dzbanek. Ta stara, skórzana księga miała zapewnić wolność Lily.

- I wróciła. To jest jej kopia. Otwórz ją. - Stanęła za moimi plecami wzrokiem wiercąc mi dziurę w głowie. Pod presją zrobiłam to, o co mnie prosiła.

Mogłam się spodziewać wszystkiego. Tego, że poznam najbardziej brutalny Koniec Świata, że poznam swoją datę śmierci, lub (na co najbardziej liczyłam) dowiem się, że wszystko skończy się dobrze. 

WSZYSTKIEGO.

Poza pustymi, pożółkłymi kartkami.

- Nie rozumiem... - Zaczęłam wertować dalej chcąc znaleźć cokolwiek. Bezskutecznie. - Co to ma znaczyć?

- To znaczy, że masz kolejnego wroga. 

- Całe to zamieszanie było spowodowane przez pustą księgę?

- Żaden Strażnik nie miał prawa zajrzeć do jej środka, więc wierzyli we wszystko co im się powie. Tylko jedna osoba w starszyźnie miała do niej dostęp. Matka.

To wszystko okazało się zwykłą manipulacją. Straszono ich chcąc zapobiec jakiemukolwiek buntowi, co było bardzo proste, skoro tylko Matka wiedziała co tak naprawdę kryje się w księdze. Kłamstwo. Osobami będącymi w niewiedzy łatwiej jest manipulować.

------

Nie wiem ile czasu musiałam czekać w swojej tymczasowej sypialni na powrót Lucyfera. Zaczynałam już przysypiać nad znalezioną przeze mnie książką przygodową, jednak otwierające się drzwi skutecznie mnie pobudziły. Do środka zawitał będąc ubrany w czarną koszulę i czarne spodnie garniturowe. Usiadł obok mnie zamykając czytaną wcześniej lekturę. 

- Słyszałem, że chcesz ze mną pogadać.

- Tak chciałam. - Postanowiłam od razu przejść do konkretów. Im rzadszą mieliśmy wymianę zdań tym lepiej. Nie chciałam, aby namieszał mi w głowie. - Księga zwiastująca koniec świata. Czy ona w ogóle istnieje?

- Nie wydaje mi się. Byłbym jedną z pierwszych osób, która by się czegoś o niej dowiedziała. Jak zapewne sama się już domyślałaś, Matka zrobi wszystko, aby zatuszować tą sprawę. 

----------------------------

Will pov

Nie mieliśmy dużo czasu na opracowanie perfekcyjnego planu odbicia dziewczyny. Miałem już nigdy nie pojawić się przed obliczem Szatana i co z tego mam? Moja strata poszła na marne. Szanse na uniknięcie spotkania były praktycznie bliskie zeru. Tylko ja mogłem ją stamtąd wydostać. A czas mi uciekał.

- Zejście po nią nie będzie takie łatwe. - Siedzieliśmy na ziemi z ułożonymi przed sobą ubraniami, które dzień wcześniej miała na sobie Kaytlin. - Nawet pakt nie pozwoli mi na przedostanie się do niej. Zostają tylko domysły, że została zabrana do zamku.

- I niby jak te ubrania mają ci w tym pomóc? Po zapachu? - Zapytała z ironią. Była zła na mnie, że nie zauważyłem wcześniej jej zniknięcia. Widząc jednak mój poważny wyraz twarzy odpuściła i pozwoliła mi działać. Chwyciłem za kartkę i długopis szybko zapisując to, co będzie potrzebne Lily. Zgięty papierek podałem jej do rąk.

- Jeżeli nie wrócimy w przeciągu pięciu dni, odwiń to i przeczytaj. Do tego czasu nie próbuj tego otwierać. Mam nadzieję, że nie będzie to potrzebne.

- Co to jest? - Zapytała niepewnie.

- Moje prawdziwe imię.

------------------- 

Kaytlin pov

Nie ukrywałam tego, że bardzo nie chciałam tu być. Siedzenie i patrzenie sobie w oczy przez parę godzin było niezręczne i strasznie nudne. Nigdy bym nie pomyślała, że ucieszy mnie propozycja udania się do ogrodu. Zamkniętego, bo jakżeby inaczej. Spokojnym krokiem spacerowaliśmy pomiędzy roślinami, których nigdy nie widziałam na oczy. Były one niczym wyjęte z jakiejś bajki. Pomiędzy kwiatami we wszystkich kolorach tęczy latały żywo błękitne motyle oświetlając przestrzeń niczym świetliki. Usiadłam na chwilę na ławce chcąc popodziwiać widoki.

- Piękne, prawda?

- Piękne. - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- Wiesz, że gdybyś tylko chciała, to wszystko  mogłoby być twoje. - Powiedział wskazując teatralnie dłonią na ogród. Wiedziałam o co mu chodziło. To, że mi się tutaj podobało nie oznaczało, że zmienię zdanie. Moim domem jest Ziemia. To tam mam...rodzinę?

Zza żywopłotu wyłoniła się Lamia niosąc ze sobą tacę z dwoma filiżankami, oraz dzbankiem herbaty. Postawiła go przed nami, a następnie oddaliła się o parę kroków dając nam trochę prywatności. 

- Wszystko dobrze? - Zapytałam głośniej dziewczynę widząc jak bardzo trzęsły się jej ręce. Ta kompletnie mnie zignorowała i z przyspieszonym krokiem opuściła nas.

- Nie przejmuj się tym. Czasami ma takie dni. - Odpowiedział za Lamię Lucyfer.  - Jest po prostu bardzo zmęczona. Wysłałem ją dzisiaj po tę herbatę. Jest zrobiona z bardzo rzadkiego kwiatu i bardzo ciężko go znaleźć. Musiała się go naszukać. - Wytłumaczył zachęcając mnie do spróbowania jej. Rzeczywiście była bardzo dobra. Fioletowa barwa dodawała jej magii. Nie wiedziałam jak tu płynie czas, jednak byłam już bardzo zmęczona. Wstałam z zamiarem udania się do łóżka. Alejki w tym ogrodzie były bardzo wąskie, a gęsto posadzone rośliny przeszkadzały trochę w przejściu. Przy samym wyjściu zahaczyłam o ramieniem o jakiś ostry krzak rozcinając sobie lekko skórę. Wielkość rany nie odzwierciedlała wielkości bólu, przez który miałam wrażenie, jakby pół mojej ręki stanęło w ogniu. Lucyfer podszedł do mnie i z lekkim skrzywieniem pomógł mi stamtąd wyjść i zaprowadził do sypialni. Tam wyciągnął żółte pudełko z szafki nocnej będącej obok łóżka, a jego zawartość wsmarował w lekkie draśnięcie.

- Za chwilę powinno ci przejść. Musisz bardzo uważać. Rośliny tutaj potrafią być zdradliwe.

-------------------------------
Udało mi się!
Nawet nie wiecie jak męczące były dla mnie dwa ostatnie dni...

A teraz.... szukajcie podstępu 🤔😈

Do zobaczenia za tydzień!









UpadliOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz