Rozdział 21

1.2K 107 327
                                    

Choć Don nie zdała suma z opieki nad magicznymi stworzeniami, a z tego względu nawet nie miała możliwości kontynuowania tego przedmiotu, usłyszała jednak od Vickie, że profesor Hagrid był na jakimś zwolnieniu. W każdym razie zastępowała go Grubbly-Plank w czasie zajęć opieki, co zdecydowanie przypadło do gustu większości uczniów. 

Większe wyjaśnienia doczytała w Proroku Codziennym, gdzie Rita Skeeter, łagodnie mówiąc, zrobiła z Hagrida istnego potwora, który tylko znęca się nad swoimi uczniami. Don naprawdę nie trawiła tej reporterki, która w ogóle nie miała żadnych zahamowań. 

Ale co mogła zrobić? Była tylko jedną z wielu uczennic Hogwartu, która dodatkowo nawet nie uczęszczała od tego roku na zajęcia z opieki nad magicznymi stworzeniami. Zajęła się bardziej przyziemnymi, przynajmniej dla niej samej, sprawami. 

Aby nie denerwować Adana, który tylko kręcił nosem, gdy zamiast się uczyć; obijała się wraz z Fredem, George'em i Lee, przysiadła do nauki transmutacji, zaklęć i uroków, obrony przed czarną magią i zielarstwa. Wraz z końcem pierwszego semestru egzaminy końcowe coraz bardziej się przybliżyły, a Don miała świadomość, że po takich wynikach sumów, jakie miała, rodzice oczekiwali od niej teraz przynajmniej lepszej sytuacji z egzaminów. Pocieszała się myślą, że gorzej już być nie mogło, jeśli chodziło o niezadowolenie rodziców.

Dzień rozświetliła Don informacja, że w połowie stycznia miał być wypad do Hogsmeade. 

— Ekstra! — zawołał z ekscytacją Lee, kiedy wyczytał informację na tablicy ogłoszeń we wspólnym pokoju Gryfonów. 

— Nie ma to jak Hogsmeade — przyznał z uśmiechem Fred. — I jak kremowe piwo. 

— Albo dwa — dodał George.

— Lub trzy — rozmarzyła się Don.

— Mnie wystarczy jedynie przerwa od nauki. — Lee wzruszył ramionami, a jego wzrok padł na Vickie, która właśnie z Nellie przedarła się przez mały tłum, aby rzucić okiem na ogłoszenie. — I świetna okazja.

— Okazja? — George uniósł brwi, ale Lee już znikł.

— Okazja na randewu! — krzyknęła Don, unosząc w górę ręce, a kilka osób spojrzało na nią jak na wariatkę, czym się w ogóle nie przejęła. 

George przyjrzał się przyjaciółce z rozbawieniem, a jej mina nagle zmieniła się drastycznie.

— Randewu! — powtórzyła, złapała zaskoczonego Freda za ramiona i nim potrząsnęła gwałtownie. — Mam randewu! No przecież! Totalnie o tym zapomniałam! Idealna okazja na drugie randewu!

— Przestań powtarzać randewu, bo zaraz uszy mi skisną — stwierdził z grymasem Fred. — Rendez-vous, to jest z francuskiego.

—  Od kiedy ty znasz francuski? — zaskoczył się George.

— Nie znam, ale usłyszałem jak jedna z Beauxbatons o tym mówiła.

— RANDEWUUUU! — krzyknęła triumfalnie Don i rzuciła się biegiem w stronę wyjścia z pokoju wspólnego.

— Co za zwierzę — zaśmiał się George, kiedy zniknęła z pola widzenia.

— Ja tam się już przyzwyczaiłem. — Fred puścił bliźniakowi oko i wraz z nim ruszył w stronę dormitorium, aby spakować książki na kolejną lekcję.

Tymczasem Don pędziła jak wiatr przez korytarze, poszukując Marco, z którym była w końcu... teoretycznie... umówiona, a praktycznie jeszcze nie do końca, ale to miało się zmienić. 

Wbiegła po kilku schodach, gdy zorientowała się, że przecież poszukiwanie Krukona po całym Hogwarcie nie miało żadnego sensu, a za dosłownie moment zaczynała transmutację. Palnęła się ręką w czoło, odwróciła na pięcie i z powrotem rzuciła w stronę wspólnego pokoju, ale po drodze na kogoś wpadła. 

Ostatni kawał • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz