Rozdział 54

947 99 652
                                    

Odkrycie Don bardzo ją zdumiało. I to do tego stopnia, że przez kilka kolejnych dni znajdowała się w innym wymiarze. Próbowała sobie poukładać wszystko w głowie, aby stworzyło logiczną całość, puzzel do puzzla, ziarnko do ziarenka.

Nowy dekret Umbridge wzbudził spore zamieszanie. Zakazywał bowiem nauczycielom udzielania uczniom jakichkolwiek informacji, które nie były związane z przedmiotem. Stało się to obiektem żartów. Lee zdobył się na odwagę i wytknął Umbridge, że nie może besztać Freda, George'a i Don za granie w eksplodującego durnia. Kara więc i czekała dla niego.

Po swoim pierwszym szlabanie wrócił późnym wieczorem do pokoju wspólnego z obwiązanym wokół ręki bandażem. Fred i George natychmiast to dostrzegli, co sprawiło, że Don się cała napięła. Nie wspominała im o sposobnie karania Umbridge, nie chciała mieszać w to wszystko Freda i George i niepotrzebnie ich martwić...

— Czy ona powariowała?! — usłyszeli krzyk Vickie, która zbiegła po schodach i rzuciła się w stronę Lee. Natychmiastowo złapała go za dłoń i zaczęła z bladością na twarzy przyglądać się krwawej ranie. W oczach zaiskrzyły jej łzy.

— Hej, Vick... — zmartwił się Lee, kładąc jej dłoń na ramieniu. Zmusił dziewczynę do spojrzenia mu w oczy. — Wszystko jest dobrze, to już nie boli. Od początku wiedzieliśmy, że z tą landryną jest coś nie tak.

Fred i George pokręcili z niedowierzaniem głowami, aż nagle wzrok Freda padł na Don.

— Chwila... — mruknął. — Don, pokaż dłoń.

— Nie trzeba.

— Pokaż swoją dłoń.

— Ale po co? — Uśmiechnęła się sztucznie i zrobiła krok do tyłu, kiedy Fred zaczął do niej podchodzić.

Wzrok Lee i Vickie od razu powędrował do niej, a twarz George'a się napięła. Fred robił kolejne kroki w jej stronę, a Don usilnie próbowała ukryć ranę, chowając rękę za plecami. W końcu jednak natrafiła na fotel, prawie na niego wpadając. Fred wykorzystał chwilę przewagi, szybko doskakując i odciągając rękaw sweterka, którym zakrywała wierzch dłoni.

Przez długą chwilę stał w milczeniu i wpatrywał się bez ani mrugnięcia w zakrwawiony napis na dłoni Don, która była zrozpaczona, że się o nim dowiedział. Czuła, że mógł zrobić coś głupiego i zaraz sam cierpieć. A ona nie mogłaby znieść tej świadomości.

— Fred... — wyszeptała, ale on dalej stał i milczał jak zaklęty. — Fred, posłuchaj...

— Nie — przerwał zimnym jak lód tonem, którego jeszcze nie znała. Odwrócił się i zaczął szybko odchodzić. Zmierzał w stronę wyjścia. Jego oczy płonęły jak szalejący w kominku ogień.

— FRED! — Don puściła się za nim biegiem, nie zważając na nawoływania George'a, Lee i Vickie.

Wypadła na zewnątrz pokoju wspólnego i z szybkością podbiegła do Freda. Zatrzymała go, chwyciwszy za ramię.

— Przestań!

— Ja mam przestać?! Ta baba się okaleczyła! — krzyknął zdenerwowany Fred.

— To nic takiego...

— Czy ty siebie słyszysz, Don? Nie mogę na to pozwolić! Dlaczego o niczym nie powiedziałaś?!

— Nie chciałam, abyś się mieszał! — Tym razem to Don uniosła głos, nagle wzburzona jak morskie fale w czasie sztormu. Z napięciem zacisnęła usta.

— Nie chciałaś... — Fred pokręcił głową. — I tak prędzej czy później bym się dowiedział, skoro te chore szlabany masz mieć przez cały miesiąc! Minęła już ponad połowa, a ty ani słówkiem nie szepnęłaś!

Ostatni kawał • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz