Rozdział 41

1.1K 87 427
                                    

Ten ostatni, siódmy rok miał być dla Don zupełnie taki sam, jak wszystkie inne. Nawet fakt, że za kilka miesięcy czekały na nią owutemy, nie robił zbytniej różnicy. Przecież to niemalże to samo, co egzaminy semestralne w tamtym roku! Tyle że tym razem liczą się do pracy, ale co z tego, skoro jej praca była już pewna? Nie zamierzała zostawić samych bliźniaków ze sklepem.

Cieszyła się z pozycji kapitana drużyny. Była naprawdę dumna, że to ona, a nie nikt inny, otrzymał tę odznakę. Dodatkowo do użytku miała łazienka prefektów, co było kolejnym, wielkim plusem, którym zamierzała pastwić się nad bliźniakami i Lee.

Cała pozytywna aura oczekiwań wobec siódmego roku została brutalnie rozerwana już na samiutkim początku, podczas pierwszej uczty powitalnej. Wówczas została przedstawiona niejaka Dolores Umbridge, która miała nauczać obrony przed czarną magią.

Pierwszym skojarzeniem Don w kwestii postaci nowej nauczycielki obrony było to, że ta kobieta ze wszystkimi odcieniami różu na swoich ubraniach była śmieszna. Wydawała się być dla Don taka potulna, przesłodzona, a przez to niezwykle irytująca. Mogła się już na początku założyć, że lekcje z nią będą nudne, zwłaszcza po samej teorii, którą zawierał ich nowy podręcznik.

Wtedy nie spodziewała się jeszcze, że Umbridge bynajmniej nie była potulna.

Hermiona, która siedziała niedaleko, wysnuła trafne spostrzeżenie, z którym Don natychmiast się zgodziła — ministerstwo mieszało się w sprawy Hogwartu, a to była co najmniej niepokojące. Wiedziała, że to wszystko miało powiązanie z tym, że Lord Voldemort powrócił, choć minister i jego podwładni nie chcieli w to wierzyć. Uznawali Dumbledore'a i Pottera za perfidnych kłamców. Ale jak inaczej Cedrik Diggory miał umrzeć? Sam załatwił się zaklęciem? Bo Don szczerze wątpiła, aby Harry był zdolny do tego morderstwa. Już go znała wystarczająco długo, aby czuć, że to czysty absurd.

Mimo wszystko Don nie miała do profesor Umbridge żadnych większych obiekcji po tej długiej i nużącej przemowie o tym, jak ważne jest, aby poszerzać swoją wiedzę w zakresie magii. Owszem, była cukierkowa i bardzo nudna, ale nic poza tym.

Kiedy więc po posiłku zawędrowała do dormitorium, by się rozpakować, już w ogóle o niej nie myślała, zajęta sprawami bardziej trywialnymi. Różdżką wypakowała kilka najpotrzebniejszych rzeczy ze swojego kufra i starała się przy tym ignorować narzekania w kwestii utrzymania czystości Grace. Szara myszka Della kryła się z książką pod kołdrą, Vickie nie było jeszcze w środku (zapewne spędzała czas z Lee), zaś Nellie... Don aż przerwała swoją czynność.

Wyglądała inaczej. Niegdyś długie, czarne włosy teraz sięgały przed ramiona. Miała na boku grzywkę, która zasłaniała jej oko, a na sobie zwykłą szarą i za dużą bluzę, tak bardzo niepodobną do stylu ubioru Nellie. A na dodatek, co było już największym zaskoczeniem — nic nie mówiła. Tylko leżała bokiem na swoim łóżku i wpatrywała się tępym wzrokiem w przestrzeń. Don się zaniepokoiła.

— Wszystko w porządku, Nellie? — zapytała i podeszła do niezbyt przytomnej dziewczyny.

— Mhm... — mruknęła, spuszczając wzrok.

Don nie wiedziała, co w tej sytuacji zrobić, dlatego jedyne, co czyniła przez następne kilka minut, to stała i wpatrywała się w szoku w Nellie. Ostatecznie jednak, zakłopotana, także przebrała się w jakieś luźniejsze rzeczy i wyszła z dormitorium.

Chciała podejść do Adana. Nie mieli jeszcze sprzyjającej okazji na rozmowę. Pisali do siebie od czasu do czasu listy, odkąd Don przyjechała do Kwatery Głównej, spotykali się spojrzeniami to w pociągu, to w czasie drogi do Hogwartu, to już w Wielkiej Sali, gdzie siedział blisko niej, ale jeszcze nie rozmawiali.

Ostatni kawał • Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz