Zajęcia w tym dniu ciągnęły się niewyobrażalnie długo dla wszystkich. Don, jako osoba bardzo niecierpliwa i zawsze pełna energii, tym bardziej nie potrafiła usiedzieć w miejscu. Nogi jej skakały pod ławką, głowa bez przerwy obracała się we wszystkich kierunkach świata, zaś dłonie wręcz się pociły z podenerwowania i wyczekiwania. W prawej ręce trzymała pióro, lecz bazgrała po swoim pergaminie tak, że oprócz krzywej linii nic nie mogła rozczytać.
Dzisiaj miało się odbyć pierwsze zadanie z Turnieju Trójmagicznego, a przez to Don, bliźniacy i Lee czuli głębokie podekscytowanie perspektywą oglądania łamiącego sobie głowę Cedrika, Harry'ego i pozostałych uczestników, choć Don dawała sobie rękę uciąć, że kto jak kto, ale Krum rozwali wszystkich na łopatki. Nie mogła być pewna w tej kwestii co do tej czwartej dziewczyny z Beauxbatons, gdyż niemalże jej nie znała, ale poczuła niechęć już wówczas, gdy wyśmiała Dumbledore'a w pierwszym dniu przybycia.
Starała się być obiektywna w tych kwestiach. Sądziła więc, że, choć lubiła Harry'ego, nie miał on zbyt wielkich szans. Przecież miał jedynie czternaście lat, podczas gdy reprezentacji byli po siedemnastce! Uważała, że jeśli umiejętności Kruma były tak samo dobre, jak jego gra w quidditcha, to zmiecie wszystkich z turnieju, jak woźny Filch każdego ucznia poza łóżkiem po godzinie.
Kiedy wreszcie nadeszła godzina obiadu, mogła dostrzec bardzo zdenerwowanego Harry'ego, który wyglądał tak blado, jakby zaraz miał zemdleć. Siedział obok Hermiony, która starała go pokrzepiać, ale widocznie nawet nie słyszał jej słów. Drzwi Wielkiej Sali się otworzyły, a przez pomieszczenie przeszła szybkim krokiem McGonagall. Wiele głów odwróciło się w stronę Harry'ego, do którego podeszła.
— Potter, wszyscy reprezentanci już się zbierają na błoniach... Musicie przygotować się do pierwszego zadania.
Z tego wszystkiego Harry'emu aż wypadł widelec z dłoni, kiedy wstał na chwiejnych nogach.
— Powodzenia, Harry — powiedziała cicho Don, a Harry krzywo się uśmiechnął i bez entuzjazmu ruszył za profesor McGonagall.
Chwilę później Don, Fred, George i Lee znaleźli się na przygotowanych pod pierwsze zadanie turnieju trybunach, gdzie zaczęli się gromadzić również pozostali. Przez listopadowy chłód Don obwiązała sobie wokół szyi gryfoński szalik, który lekko powiewał wraz z jej jasnobrązowymi i krótkimi do ramion włosami na wietrze.
Rozejrzała się wokoło. Panował istny rozgardiasz. Rozmowy były głośne i pełne najróżniejszych emocji. Przez tłok co rusz ktoś na siebie wpadał, lub, co gorsza, dostawał z łokcia. Dostrzegła, jak jakaś młoda dziewczynka zderzyła się z wyższym o dwie głowy chłopakiem, a przez to właściwie wywróciłaby się na plecy, gdyby nie szybka pomoc Freda, który złapał ją za rękę.
Wyglądała bardzo młodo. Zapewne była albo na pierwszym roku, albo na drugim. Miała zaróżowione od zimna policzki, długie i lekko falowane blond włosy, wydostające się z nieco za dużej czapki, która zakryła jej przez nagły ruch inteligentne, niebieskie oczy.
Gdy podciągnęła swoją czapkę, aby być w stanie dostrzec swojego wybawiciela od upadku, spłonęła rumieńcem i spuściła pokornie wzrok.
— Przepraszam bardzo, przepraszam bardzo... — wymamrotała spanikowana.
— Nic nie szkodzi — niemal zaśmiał się z tego podenerwowania Fred.
Wtedy usłyszeli gdzież z daleka czyjś krzyk.
— Tutaj, Brielle! — Głowa blondwłosej dziewczynki natychmiast się uniosła, a jej oczy zabłysnęły, kiedy z ulgą zauważyła ładną dziewczynę, najpewniej swoją koleżankę, z brązowymi lokami.
CZYTASZ
Ostatni kawał • Fred Weasley
FanfictionPrzyjaźniła się z nimi od pierwszego roku. Wspólne kawały, śmiechy, chwile zarówno gwałtownego upadku, jak i uniesienia aż po gwiazdy rozkwitły w piękną różę. Każda ma jednak kolce. Don i Fred wiele się kłócą, ale nawet pomimo tego od zawsze byli ze...