Fredzie Weasleyu... Jesteś największym debilem pod słońcem!
Z taką myślą Fred opadł na krzesło, trzymając w dłoniach niezauważony wcześniej list od Don.
Ale... Jakim cudem? To pytanie nie dawało mu spokoju. Przecież ktoś musiał wpuścić sowę do środka, a to na pewno nie był on. Przynajmniej nie przypominał sobie czegoś takiego, a po Ognistą nie sięgał w pracy. W takim razie, jeżeli nie był to on, to musiał być to George. To druga i ostatnia osoba, która aktualnie tu mieszkała. Dlaczego George mu nic nie powiedział? Czyżby zapomniał? Chyba inna opcja nie wchodziła w grę. Fred bynajmniej nie sądził, że bliźniak byłby w stanie zrobić to celowo. Na pewno nie chciał ich skłócić, przecież to był George.
Fred z westchnięciem przetarł twarz, zastanawiając się przez następne minuty, jak to teraz odkręcić. Don wyglądała na poważnie wkurzoną, gdy zarzucił jej niesubordynację. Znał już ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że tak łatwo mu nie odpuści, nawet jeśli wszystko wytłumaczy. Don bywała uparta zdecydowanie bardziej niż jakikolwiek osioł.
Drzwi w przedsionku się otworzyły. Fred drgnął, wyrwany z letargu myśli. Uniósł oczy na wchodzącą do kuchni postać. George wyglądał na zaskoczonego, widząc brata w kuchni.
— Co ty tu robisz? Jeszcze klienci nie... — urwał w pół zdania. Zauważył trzymany w dłoniach przez Freda list z pismem Don. Zawiesił się z otworzonymi ustami.
— Masz mi coś do przekazania, Georgie? — zapytał spokojnie Fred, unosząc brew.
— Jasny gwint... — przeklął George, siadając strapiony naprzeciwko bliźniaka. — Kompletnie o tym zapomniałem... Przepraszam, stary. Sowa przyleciała akurat w momencie, gdy w sklepie był ogromny ruch, ja na sekundę musiałem skoczyć na górę po drobne, które w kasie się skończyły... Nawet nie przyglądałem się, kto pisał. Odłożyłem ten list i zleciałem na dół.
Fred pokręcił z lekkim rozbawieniem głową na zmartwienie i strach George'a, który wydawał się być aż nadto przejęty.
— Nie przejmuj się tym — odparł udawanie niedbałym tonem. Spróbował przybrać najluźniejszą pozycję, aby nie pokazać bratu swojego zmartwienia. W niczym by to przecież nie pomogło, gdyby George zaczął się obwiniać.
— Powinienem był na to zerknąć... To mogło być choćby o naszej rodzinie, czy jakieś ostrzeżenie... cokolwiek...
— Ostrzeżenie wysłaliby patronusem — powiedział pewnie Fred. — Nie zadręczaj się tym, pogadam z Don i będzie po sprawie.
— Ja też — zadeklarował. — Wyjaśnię jej wszystko, obiecuję.
Fred klepnął brata po plecach, żeby mu tym gestem pokazać, że naprawdę nie było już tematu. Nie mógł winić młodszego bliźniaka za to, że ten był w pełni skupiony na pracy. Bądź co bądź, to była też wina Freda, że zanim nie przeniósł się do Don, nie sprawdzić jeszcze raz, czy przypadkiem sowa nie przyniosła żadnego listu.
Następnego dnia Don zjawiła się punktualnie w pracy. Fred przez cały dzień próbował do niej zagadać, ale jej mina jasno dawała mu znać, że teraz nie była na to najlepsza pora. George widocznie uznał to samo, gdyż po pracy, kiedy Don szybko wyszła bez słowa ze sklepu, zatrzymał swojego brata, nim ten zdążyłby za nią wybiec.
— Niech ochłonie, teraz nie będzie chciała nas słuchać, znasz ją.
Fred musiał przyznać George'owi rację. Wieczorem bliźniacy zgarnęli Lee i zrobili sobie „męski wieczór". Wybrali się prosto do Dziurawego Kotła. Naturalnie wiedzieli, że to może nie było w pełni bezpieczne, ale każde z nich miało już dość siedzenia w swoich domach. Byli dorośli, mogli się bronić. Poza tym w Kotle z pewnością nikt ich nie zaatakuje, był to przecież bar dla czarodziejów, toteż nie będą tam sami.
Środek pubu wyglądał tak jak zawsze — było ciemno jak w lochach w Hogwarcie — nie tylko przez fakt, że nadszedł już późny wieczór, ale też i marne oświetlenie. Fred nie potrafił dostrzec żadnych wyraźniejszych szczegółów wnętrza, choć niezbyt go to w sumie interesowało.
Usiedli przy barze, który był zagracony i brudny. Do tego kurz świerzbił nozdrza. Lee wymruczał:
— Vickie by tutaj zeszła, jest istną pedantką...
George groźnie pokręcił palcem tuż przed oczami przyjaciela.
— Zero dziewczyn, męski wieczór, pamiętacie? — Potem zwrócił się do Toma: — Trzy razy brandy, poproszę.
Jedna brandy skończyła się na tym, że Tom dolewał im jeszcze kilka razy do kufli, co skończyło się podpiciem, ale przynajmniej wszyscy trzej się rozluźnili po zapracowanym tygodniu. Jutro mieli wolne, więc nie musieli się przejmować niedającym normalnie funkcjonować bólem głowy, który mógł ich czekać następnego dnia. Poza tym Fred był przekonany, że jeszcze gdzieś z George'em mają eliksir, który prędko doprowadziłby ich do porządku na ten stan rzeczy.
Rozeszli się z Lee o późnej godzinie. Był już środek nocy, kiedy Fred i George zawitali w swoim sklepie. Szybko się upewnili, że drzwi do niego są na pewno dobrze zabezpieczone, a następnie wręcz wczołgali się na górę do mieszkania. George, mamrocząc jeszcze coś niezrozumiałego pod nosem, otworzył z rozmachem drzwi do swojego pokoju, a potem, wciąż w ubraniach, padł na łóżko. W następnej sekundzie już głośno chrapał.
Nieco bardziej ogarnięty Fred uśmiechnął się pod nosem. Wskoczył do łazienki, gdzie resztkami sił zmusił się do szybkiego prysznicu, a potem z ręcznikiem owiniętym wokół bioder wszedł do swojego pokoju.
Nie zapalał światła, pewien, że byłby to gest samobójczy. Prysznic wyczerpał ostatnie iskierki energii, którymi dysponował o tej porze i po kilku kuflach brandy Fred, więc tylko z ręcznikiem obwiniętym wokół bioder padł na materac jak stał.
— Fred?
Choć był to ledwie słyszalny szept, Fred zerwał się tak, jakby właśnie w jego dom trafiła jakaś asteroida. Wpadł na szafkę nocną, strącając z niej lampkę, która roztrzaskała się na podłodze. Zapalił różdżkę, którą miał akurat pod ręką, świecąc prosto w twarz równie przestraszonej Don. Zamrugał kilkukrotnie, jakby chciał się upewnić, czy na pewno to nie był skutek jego podbicia. Ale nie. Don rzeczywiście siedziała po drugiej stronie jego łóżka, mrużąc oczy przed światłem.
— Co ty... tu... Co ty tu robisz? — wymamrotał Fred, z ulgą zniżając różdżkę. Ciężko opadł na materac, twarz w poduszkę, nie zważając na Don.
— Przepraszam... ale sami daliście mi klucze — powiedziała niepewnie Don, przyglądając się z lekkim zaskoczeniem podpitemu Fredowi. — Miałeś rację. Matka wymyśliła z tymi zamówieniami, chciała tylko nas skłócić.
— Mhm...?
— Pokłóciłam się z nią i ojcem, a w następnej chwili nie było mnie w domu. I... nie wiedziałam gdzie pójść. Pierwsze, o czym pomyślałam...
— Hej, dobrze — wyszeptał Fred, zgarniając ją do siebie. — Dobrze, że przyszłaś... Porozmawiamy rano, w porządku? Nie myśl teraz o tym, połóż się...
Don skinęła głową, ale po zorientowaniu się, że Fred przecież tego nie widział, przytaknęła cicho na jego słowa. Pozwoliła mu się objąć, czując ciepło bijące od jego ciała. Nagle wszystkie troski prysły. Otulona w jego ramionach momentalnie o wszystkim zapomniała, czując się niesamowicie dobrze i bezpiecznie. Nie potrafiąc znaleźć na gest Freda słów, z wdzięcznością ścisnęła jego rękę.
Zaległa cisza. Fred oddychał rytmicznie. Końcówki jego rudych, wilgotnych od wody włosów łaskotały ją w szyję. Nie była pewna, czy już przypadkiem nie zasnął, ale powiedziała:
— Zapijałeś smutki, Weasley?
Po chichocie, który się rozległ i drganiu jego ciała zorientowała się, że jeszcze nie usnął.
— Nie odpuścisz mi, co?
— Spokojnie, weźmiemy cię na terapię, pokonasz swoje alkoholowe demony.
Znowu zachichotał, przyciskając ją mocniej do siebie. Don się uśmiechnęła, kiedy poczuła na swojej szyi smagnięcia chłodnego nosa Freda, który wyburczał pod nosem szereg niezrozumianych dla Don sentencji. Dziewczyna odpuściła więc dalsze rozmowy, pozwalając mu i sobie w jego ramionach zasnąć. Poczucie winy, że nakrzyczała na Freda, a potem wtargnęła do jego mieszkania bez zapowiedzi, odpływało w sen razem z nią.
CZYTASZ
Ostatni kawał • Fred Weasley
FanfictionPrzyjaźniła się z nimi od pierwszego roku. Wspólne kawały, śmiechy, chwile zarówno gwałtownego upadku, jak i uniesienia aż po gwiazdy rozkwitły w piękną różę. Każda ma jednak kolce. Don i Fred wiele się kłócą, ale nawet pomimo tego od zawsze byli ze...