Czwarty (i ostatni!) rozdział maratonu. Przepraszam, że tak późno. Miał być kapkę po 20, a jest po 21 🙈 To przez zmęczenie.
Bałam się, że nie dam rady — złapał mnie ból brzucha oraz jestem dosłownie padnięta. Od dawna nie byłam tak wyczerpana pisaniem czy czymkolwiek. Nie miałam żadnego rozdziału na zapas, w sumie tylko ten pierwszy z maratonu, który napisałam jednak wczorajszego wieczoru. Te trzy kolejne były dzisiaj na żywca.
Jestem z siebie naprawdę dumna. Nie dość, że napisałam i wstawiłam w jednym dniu cztery rozdziały — co jest moim rekordem — to jeszcze zakończyłam tak jakby „pierwszą część" tego fanfiction. W drugiej będzie się działo znacznie więcej... hihi...
Z góry przepraszam, jeśli będą jakieś błędy. Pisałam to niemal zasypiając na siedząco. Możecie mnie o nich informować, a zmienię — bardzo cieszę się z każdych uwag, bo to one pozwalają mi się rozwijać ^^
Dziękuję wam za waszą obecność i aktywność pod rozdziałami w tym dniu ❤️ Życzę spokojnej nocy.
Oficjalnie pragnę także podziękować i pogratulować Miltonka . Jej też udało się dzisiaj wstawić dwa rozdziały do fanfiction o Fredzie i dwa do fanfiction o George'u, razem także cztery. Zabawnie było tak czytać twoje rozdziały, pisać te moje, i jeszcze odpowiadać na twoje komentarze! 😘❤️
Przepraszam za tak długi wstęp, hah.
•
Stwierdzenie, że Don olała egzaminy semestralne byłoby zwykłym niedomówieniem. Przez wzgląd na bliskie trzecie zadanie turnieju, w ogóle nie chciało jej się uczyć. Myślami była bowiem już przy nim. Zastanawiała się, jak tym razem poradzi sobie Harry Potter, który, jakimś cudem, do tej pory wychodził cało z każdej opresji.
Adan oprócz stresu przed swoimi sumami, przejmował się jeszcze stokroć bardziej niż Don jej egzaminami.
— Błagam cię, naucz się czegoś! — naciskał Adan. — Jak ty sobie poradzisz? Musisz coś wiedzieć!
— Nie przejmuj się tym, jak ja sobie poradzę — odparła wymijająco Don. — Karaluch przetrwa nawet koniec świata, zapamiętaj, młody.
Na tym kolejne prośby opiekuńczego Adana się zakończyły. Chłopak ewidentnie się obraził jak małe dziecko i od tej pory ciągle przesiadywał wraz z Amber w bibliotece.
Fred i George także się zbytnio nie przykładali. Inna postawa objawiła się nagle u Lee, który, o dziwo, pilnie się uczył. To wszystko za sprawką Vickie — Gryfonce zależało na stopniach.
W dzień dwudziestego czwartego czerwca na stadionie quidditcha, nietrudno się domyślić, było chyba jeszcze bardziej tłoczno niż w czasie każdego meczu. Don z ekscytacją w oczach wpatrywała się w widniejący wielki i ciemny labirynt.
Na ciemnoniebieskim niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy. Don musiała przyznać, że atmosfera do oczekiwania na ostateczny werdykt była sprzyjająca. Usiadła obok bliźniaków, a Lee i Vickie zajęli miejsca po jej drugiej stronie.
Po krótkim wstępie Bagmana do środka labiryntu jako pierwsi wbiegli Harry i Cedrik. Don zastanawiała się, czy także któryś z nich wyjdzie jako pierwszy. Następny był Wiktor, a na samym końcu Fleur, która wyglądała na lekko przestraszoną.
Teraz pozostało oczekiwanie. Trzeba było przyznać, że pierwsze zadanie turnieju było znacznie bardziej emocjonujące niż to aktualne. W końcu wówczas czynnie obserwowało się zmagania uczestników ze smokiem.
CZYTASZ
Ostatni kawał • Fred Weasley
FanfictionPrzyjaźniła się z nimi od pierwszego roku. Wspólne kawały, śmiechy, chwile zarówno gwałtownego upadku, jak i uniesienia aż po gwiazdy rozkwitły w piękną różę. Każda ma jednak kolce. Don i Fred wiele się kłócą, ale nawet pomimo tego od zawsze byli ze...