35. Oszalałeś

1K 70 21
                                    

- Na pewno wszystko dobrze? Sapiesz jakbyś przebiegł maraton - skomentował Bruce gdy wsiadaliśmy  do samochodu. 

 Zjawił się u mnie w miarę szybko więc zdążyłem dojść do siebie ale serce nadal waliło mi jak oszalałe, a płuca nie mieściły tlenu.

- To atak astmy - rzuciłem zdawkowo. 

- Od kiedy ty masz astmę? - zapytał krzywiąc się. 

- Możemy  już jechać? - obruszyłem się.

- Jasne - mruknął po czym wyjechał w końcu spod mojego domu. - Tak z czystej ciekawości, dlaczego zadzwoniłeś akurat po mnie, a nie na przykład po Steve'a?

- Bo ty nie oceniasz - wzruszyłem ramionami. - A taksówki nie wezwę do dwóch pijanych kobiet.

 W odpowiedzi pokiwał głową. Na  początku chciałem mu powiedzieć o tych atakach ale po przemyśleniu czułem, że byłby to błąd. Na pewno niedługo same miną, a tylko wyszedłbym na frajera. W czasie drogi na szczęście całkiem doszedłem do siebie. Byłem wdzięczny Bannerowi, że nie zadawał więcej żadnych pytań. Zdecydowanie potrzeba więcej takich ludzi.

W środku klubu znajdowało się dosyć dużo osób ale Rose od razu wpadła mi w oczy. Siedziała przy barze, otoczona kilkoma mężczyznami i blondynką, którą zapewnię  była Linda. Gdy mnie zobaczyła szturchnęła brunetkę w ramię ale ta była zbyt zajęta śmianiem się w głos nie wiadomo z czego. Podeszliśmy bliżej nich ale mimo to Rose nadal nie zdawała się nas zauważyć.

- Przepraszam cię - rzuciła nagle Linda. - Pilnowałam jej bo przyjechała do mnie w złym stanie ale nie wiem kiedy ona... - przerwała gdy Rose krzyknęła coś o stawianiu kolejki. - Próbowałam ją zaciągnąć do taksówki ale widzisz...

Nie odpowiedziałem nic, praktycznie ignorując jej słowa. Byłem zły, że pozwoliła jej się upić. Wiedziałem jednak, że Rose nie była święta. Na wszystko reagowała strasznie emocjonalnie i ciężko było nad tym zapanować ale do cholery Linda była podobno jej terapeutką. 

- Dobrze się bawisz? - uśmiechnąłem się blado chociaż w środku czułem chłód i żałość widząc ją pijaną.

 Spojrzała na mnie, a jej twarz na chwilę spoważniała ale zaraz ponownie się uśmiechnęła.

- Jasne, napijesz się? - zapytała szczerząc się.

- Jedźmy do domu - szepnąłem jej do ucha.

- Jesteś panem marudą - wysapała. - Niszczycielem dobrej zabawy. - zaśmiała się i czknęła. 

 Ktoś po drugiej stronie baru robił nam po kryjomu zdjęcie. Westchnąłem.

- Wszystko dobrze? - zmarszczyłem czoło.

- Nie...

 Rose czknęła jeszcze raz i chwilę po tym zwymiotowała wprost pod swoje nogi. Przytrzymałem jej włosy, a kiedy skończyła wytarłem twarz chusteczką podaną mi przez barmana.

- Przynajmniej nie przytyję - wpadła w histeryczny śmiech. 

Zignorowałem jej pomruki i wziąłem ją pod rękę razem z Lindą i całą czwórką wyszliśmy z dusznego pomieszczenia. Nie obyło się też bez kilku głupich spojrzeń. W końcu wszyscy  siedzieliśmy w samochodzie Bruce'a. On z Lindą z przodu, a ja i Rose na tylnych siedzeniach.

- Przepraszam - wymruczała w moje ramię kompletnie pijana. Potem zapanowała kompletna cisza.

  W czasie drogi Rose prawie zasypiała. Jej głowa co jakiś czas opadała niżej przez co się przebudzała i próbowała utrzymać pion. Uśmiechałem się pod nosem, ciągle odsuwając jej włosy z twarzy w razie gdyby kolejny raz chciała zwymiotować.

Więcej Ciebie ~ Tony StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz