16. O wiele za dużo

1.1K 68 26
                                    

- Witaj marny midgadrczyku! - wzdrygnąłem się na głos Loki'ego - Jak idą sprawy? 

- Wyjdź stąd Loki - mruknąłem zajmując się swoimi sprawami.

- Widzę, że świętujesz? - wziął do ręki pustą butelkę po jakimś trunku - Widziałem, że inni w tym świecie piją taką w kilka osób, a tymczasem ty sam ją opróżniłeś? Musisz mieć zaiste mocną głowę.

- Wkurzasz mnie - sapnąłem. Nie miałem ochoty na towarzystwo nikogo, a zwłaszcza Loki'ego bo buzia mu się nie zamykała.

- Niezmiernie mi przykro więc przejdę do sedna. Zostały ci cztery dni żeby ponownie związać się z Rose i ocalić ją oraz moją rękę. Mam nadzieję że wszystko idzie w dobrym kierunku geniuszu? - wyszczerzył usta w uśmiechu.

- Nie widziałem się z nią jeszcze - mruknąłem dokańczając mój nowy reaktor.

- Że co? - mina mu zrzedła - Chcesz, żeby ten paskudny elf ją zabrał? Jak możesz się tak zachowywać? - obruszył się.

- Dobrze wiemy, że chodzi tutaj jedynie o twoją rękę - pokręciłem głową nie patrząc na niego - Poza tym ja mam dziewczynę Loki, a Rose chłopaka. Myślisz, że co nagle do niej pójdę i ona do mnie wróci?

- Właśnie tak powinna zrobić. Przecież ty ją kochasz prawda? To dla niej za mały powód? - wypuścił powietrze z płuc - Poza tym wolałabym już stracić rękę niż żeby ona trafiła do tego mrocznego świata. Nawet nie wiesz jakie elfy potrafią być...

-  W świecie marnych midgarczyków owszem - westchnąłem nie dając mu dokończyć - Nie możesz ty albo Thor po prostu pozbyć się tego elfa? Przecież blondas nie raz się chwalił swoimi wybrykami

- Odkąd Wszechojciec wprowadził kilka nowych zasad zabijanie nie jest już takie proste - zamyślił się - Skoro ty nie umiesz tego zrobić to ja do niej pójdę jako ty.

- O nie. Na pewno nie - burknąłem.

- W takim razie rusz tę dupę i chociaż spróbuj. - widziałem na jego twarzy jak mu zależy. Mi też zależało. Przecież nigdy nie pozwoliłbym żeby moją Rose zabrał jakiś gnojek. Rzecz w tym, że nie wiedziałem co robić.

- Dobra ale idź już sobie, błagam.

Jeszcze kilka minut zajęło mi analizowanie reaktora czy na pewno tym razem wszystko jest idealnie. Na szczęście tak było według Jarvisa. Chwilę później wyszedłem z laboratorium, w którym spędziłem ostatnie trzy dni i doprowadziłem się do porządku biorąc prysznic oraz ubierając garnitur zamiast ubrudzonych smarem ubrań.
Dobrze, że mimo wszystko Loki się zjawił. Był nadwyraz denerwujący ale tu chodzi o Rose. Chciałbym żeby ona do mnie wróciła, naprawdę ale moja narcystyczna osobowość twierdzi inaczej. Chociaż kiedy jestem przy niej staram robić się wszystko dla niej i do niej.

- Jarvis podaj mi lokalizację Rose - rzuciłem w przestrzeń wyjeżdżając za bramę.

- Pani Rose znajduje się  w New York State Hospital na Brooklynie.

- Jarvis przejrzyj proszę listę  przyjętych tam osób i zobacz czy jest tam nazwisko Terry.

- Owszem. Zarejestrowałem nazwisko Terry. To meżczyzna przyjęty dzisiaj rano. Pracuje w pańskiej firmie.

- Cholera - syknąłem wciskając pedał gazu.

Nie minęło dużo czasu zanim dotarłem do tego szpitala. Czułem ulgę, że to nie Rose coś się stało ale miałem nadzieję, że nic poważnego nie stało się jej tacie.
Idąc szpitalnym korytarzem, którym skierowała mnie miła pani z recepcji starałem się nie zaglądać do uchylonych drzwi z których widać było chorych, wyżartych przez chorobę ludzi i ich przemęczonych bliskich. Zastanawiałem się jak to się dzieje, że lekarze mogą codziennie widzieć tyle bólu i nadal normalnie funkcjonować.

- Rose - szepnąłem widząc przerażoną dziewczynę na korytarzu. Kiedy mnie zobaczyła bez słowa się do mnie przytuliła. Wiedziałem, że płacze bo jej łzy przemoczyły mi koszulę. Nie mówiłem jednak nic. Nie chciałem naciskać dopóki się nie uspokoi.

- Co ty tu robisz? - zapytała odsuwając się i wycierając oczy rękawem bluzy.

- Jarvis mi powiedział, że twój tata jest w szpitalu w końcu u mnie pracuje - rzuciłem obojętnie bo to nie było ważne - Co się stało?

- Zatrzymał się gdzieś na poboczu żeby pomóc zmienić jakiejś kobiecie koło w samochodzie, a ktoś w niego wjechał.... - ponownie się rozpłakała więc znów przycisnąłem ją do swojego torsu - Lekarze powiedzieli, że jego stan jest krytyczny. Teraz go operują. - ciągle szlochała wypowiadając te słowa.

Nienawidziłem widzieć jak ona cierpi. Wyglądała wtedy jak najsmutniej na świecie porównując z tym jaka zawsze jest wesoła i uśmiechnięta. Chciałbym móc zrobić cokolwiek żeby poprawić jej humor, żeby nie musiała tego wszystkiego przeżywać ale mogłem tylko stać i próbować ją uspokoić. Dlatego tak strasznie nie cierpię czasami życia. Jest za trudne w pewnych momentach.

- Nie musisz tutaj ze mną siedzieć Tony. Na pewno masz swoje sprawy... -przecierała oczy.

- Jesteś tutaj sama?

- Tak, Owen musiał zostać w pracy, a dzieciaki są z mamą w domu - wzruszyła ramionami ale łzy ciągle jej ciekły. Chyba przestała to kontrolować.

   Przeklnąłem w myślach tego dupka. Jak on może zostać w pracy kiedy ojciec jego dziewczyny leży w szpitalu. Zacisnąłem szczękę ale nie chciałem dać po sobie poznać mojego zirytowania.

-  W takim razie zostanę - zawinąłem jej włosy za ucho, a ona próbowała wykrzywić usta w uśmiechu ale po raz kolejny jej głowa mimowolnie opadła na mój tors.

- Ty przeżywasz o wiele za dużo mała -  szepnąłem gładząc jej włosy i kładąc brodę na jej głowie.
 

Więcej Ciebie ~ Tony StarkOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz