Rozdział 12

739 57 5
                                    

- Jak się czujecie?- zapytała Nashira siedząc następnego dnia obok bliźniaków na śniadaniu. Niby proste pytanie, a takie kłopotliwe.

Na dworze lał deszcz, mecz Quidditcha nie zapowiadał się zbyt pozytywnie ani dla drużyn, ani dla obserwatorów.

- Wyśmienicie. Dzięki, że się martwisz Gwiazdeczko.- westchnął George.

- No nie... I ty będziesz mnie tak nazywał?- jęknęła teatralnie dziewczyna.

- A przeszkadza ci to?- zdziwił się Fred. Do tej pory cały czas nazywał w ten sposób Nashirę i jeszcze ani razu nie powiedziała, że jej się to nie podoba.

- Nie, ale jak mówiłeś tak do mnie tylko ty, to was odróżniałam.- powiedziała ze śmiechem. Oczywiście bliźniacy także się zaśmiali, więc jej cel został zrealizowany. Ich było łatwo rozweselić, gorzej z resztą drużyny, która ewidentnie była przerażona wizją meczu w takiej ulewie.

Gdy tylko Oliver wszedł do Wielkiej Sali niemal od razu udał się w stronę Nashiry. Chciał pocieszyć swoich zawodników, ale w pierwszej kolejności musiał się dowiedzieć czy mają jakąkolwiek szansę, aby mógł pocieszyć sam siebie.

- Co tam Oliver?!- krzyknęła Nashira gdy tylko go zobaczyła.- Uśmiechnij się! Mamy taki piękny... widok na śniadanie.- powiedziała na co bliźniacy ponownie się zaśmiali.

- Wybacz naszej Gwiazdeczce, nieudolnie próbuje wszystkich pocieszać i rozweselać.- wyjaśnił Fred. Nie przewidział jednak, że Nashira wstanie z ławki i podbiegnie do Olivera aby go mocno przytulić.- I ewidentnie ma jakieś braki.- zaśmiał się.

- Sam masz braki.- mruknęła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że ta sytuacja musi wyglądać co najmniej komicznie. Nie dość, że podbiegła do niczego nieświadomego Olivera i rzuciła się na niego aby go przytulić na pocieszenie, to jeszcze była od niego dużo niższa. Sięgała mu zaledwie do klatki piersiowej.

- Nie. Ja po prostu jestem zazdrosny, bo mnie nie przywitałaś tak wylewnie jak naszego szanownego kapitana.- powiedział na co dziewczyna wystawiła mu język.

- Poprawiło ci to chociaż odrobinę humor?- zapytała Nashira Olivera.

- Odrobinę.- przyznał aby jej nie urazić lub zasmucić.- No dalej trenerko, zdradź mi czy masz jakieś rady na taką ulewę i naszą beznadziejną sytuację.- mruknął.

- A wiesz, że mam? Dowiecie się wszystkiego w szatni. Z chęcią ponabijam się dzisiaj z bliźniaków i ich braku mięśni, którymi tak się szczycą.- powiedziała przewracając oczami.- A teraz wcinamy śniadanko, aby nikt na meczu nie spadł z miotły.

I tak oto cała drużyna zajęła się śniadaniem, jednak i tak wyszli dużo przed czasem do szatni. Potrzebowali dużego wsparcia od kapitana, który wyjątkowo miał problem aby je zapewnić. Dopiero gdy weszła Nashira atmosfera trochę się rozluźniła.

- Wiedziałam, że kłamiecie z tymi mięśniami.- powiedziała na powitanie patrząc prosto na bliźniaków, którzy stali bez koszulek. Była rozluźniona i wesoła, więc wchodząc do środka właśnie taką atmosferę wprowadziła, chociaż nie było tego do końca widać. Zmartwienia pozostały.

- Pff... Kupimy ci okulary na święta.- mruknął George, ale dziewczyna totalnie go zignorowała.

- Widzę, że kapitan się nie popisał swoimi pięknymi umiejętnościami retoryki, więc zrobię to ja.- powiedziała stając obok Wood'a.- Słuchajcie mnie teraz uważnie, bo powtarzać się nie będę. O ile Syriusz Black nie wtargnie na boisko i wszystkich nie pozabija to nie macie się czym martwić! Trenowaliście naprawdę długo i ciężko. Jesteście w stanie dzisiaj wygrać, nikt inny na waszym miejscu by tego nie zrobił. Ale wierzę w was! Trenowaliście w deszczu, w słońcu na wietrze i nawet na śniegu, jesteście przygotowani na wszystkie kaprysy pogody. Jaką mam radę na deszcz? Żadną, nie martwcie się nim, to nie on za was lata na miotle. Owszem macie ograniczone pole widzenia, ale wiem, że dacie sobie radę. Wbrew pozorom w tej drużynie nie tylko ścigające są ze sobą zgrane.

- No tak, bo jeszcze jesteśmy my.- dodał Fred z uśmiechem wskazując na siebie i Georga.

- Was nie liczę, wy się telepatią posługujecie, to powinno być zabronione.- zaśmiała się.- Rozluźnijcie się i grajcie jak na treningach, a wszystko pójdzie dobrze! Pamiętajcie też o moich radach. A teraz śmigać na boisko!- krzyknęła.

- Chyba ktoś cię wygryzł z roli mówcy.- zaśmiała się Angelina patrząc na Olivera.

- Dzisiaj to było nam potrzebne.- odparł jej Wood z lekkim uśmiechem.

Nashira poszła na trybuny i odnalazła Draco, który zaprosił ją na oglądanie wspólnie meczu. Zgodziła się, chociaż ostatnio mieli między sobą parę spięć, ale chłopak bardzo się starał aby to naprawić.

- I jak tam pani trener? Drużyna zmotywowana, czy mogę liczyć na waszą piękną porażkę?- zapytał śmiejąc się serdecznie.

- Chciałbyś! Jeszcze was zniszczymy w następnym meczu.- powiedziała i wystawiła mu język.

- Masz rację... Chcę to zobaczyć.- odparł ze śmiechem. Ich śmieszne przekomarzania przerwało nagłe szturchnięcie Malfoya w ramię. Chłopak spojrzał w stronę natrętnego ucznia i dopiero po chwili przypomniał sobie, że przecież obok siedzi jego przyjaciel. Blaise Zabini.- Czego chcesz?- burknął do mulata.

- No jak to czego? Może przedstawisz mnie twojej uroczej Gryfoneczce?- zaproponował z wielkim uśmiechem.

Mecz trwał w najlepsze, a Nashira zamiast skupić się na tym co dzieje się na boisku, całą uwagę skupiała na Draco i jego przyjacielu.

- Nashira Black jestem.- przedstawiła się podając mu dłoń. Na jej ustach także widniał uśmiech.

- Blaise Zabini. Miło cię w końcu poznać. Nawet nie wiesz jak często słyszałem od tej blondynki, jaki to jest zdruzgotany bo nie chcesz się z nim spotkać.- mruknął przewracając oczami, na co Draco prychnął pod nosem.

- Kolejne punkty dla Gryffindoru!- rozległ się krzyk Lee.

- Ha!- krzyknęła Nashira szczęśliwa.- Widzicie jaką mamy przewagę?- zapytała swoich towarzyszy.- Cieszcie się, że zrobiliście wszystko aby z nami dzisiaj nie grać, bo byście przegrali!- powiedziała prześmiewczo.

- Chciałabyś złotko. Jesteś tutaj pierwszy rok, jeszcze nie widziałaś jak my, Ślizgoni wymiatamy na boisku.- odparł z łobuzerskim uśmiechem Zabini.

- Wierzcie mi, wystarczy, że widzę ich.- wskazała na szkarłatną drużynę.- I już wiem, że lepszych nie znajdziecie. Zwłaszcza teraz, gdy mają tak wspaniałą trenerkę.

- Ale jesteś skromna.- zaśmiał się Draco.- Ale chyba coś jest nie tak skoro twoja drużyna zlatuje na boisko.- dodał po chwili.

- Szlag. Muszę tam iść.- Zaklęła i pobiegła w dół trybun, aby już po chwili znaleźć się przy Oliverze i reszcie.- Co się dzieje?

- Nic. Ulewa się zagęszcza, za chwile będzie ciemno. Na razie wygrywamy, ale jeżeli Harry nie złapie znicza, to będziemy grać w nocy.- wyjaśnił Wood.

- Z tym nie mam szans.- burknął Harry wskazując na swoje okulary.

W głowie Black pojawił się pewien pomysł, ale czy powinna czarować teraz? Gdy nie wiedziała jakie to przyniesie skutki dla niej? Już nie raz miała taki przypadek, że rzuciła zwykłe, proste zaklęcie, a blizny po nim miała po dziś dzień na ciele. Ale chyba warto było zaryzykować. Wyciągnęła z kieszeni różdżkę i wycelowała w okulary Harrego.

- Impervius.- wyszeptała. Szkła odpychały od siebie krople deszczu i nic się nie zadziało! Żadna niepożądana iskra nie wyskoczyła z jej różdżki i nie pozostawiła rany na dłoniach!- Powinno być lepiej.

- Dzięki! Jesteś cudowna!- krzyknął Oliver i mocno ją przytulił.- Do dzieła drużyno!

- Dziewczyny, zabawcie się z wysokością.- mruknęła do ścigających, one doskonale wiedziały o co chodzi.- Pałkarze bez mięśni, pokażcie, że chociaż wierzycie w waszą siłę i zamiast tylko chronić swoich zaatakujcie też wroga! Wygracie to!

Jednak tak się nie stało. Dwadzieścia minut później mecz zakończył się w dosyć spektakularny sposób. Harry Potter spadł z miotły, a trzy minuty później Cedric Diggory złapał złotego znicza.

Sprawdzone

Szczęśliwa GwiazdkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz