Szliśmy kolejne pięć miesięcy. Z Sethem wymieniłam może dziesięć podstawowych zupełnie zdań. Tym sposobem wyrąbałam sobie w sercu dziurę wielkości Wielkiego Kanionu. Tanu wspomagał mnie jak tylko mógł. W Kendrze i Paprocie też otrzymałam poparcie. Choć Kendra nie znała prawdziwej istoty naszej niezgody, była moją najlepszą przyjaciółką, ciągle poprawiając mi humor. Paprot starał się mi pomóc duchowo bardzo mocno, wspierał moją psychikę gdy byłam na skraju kolejnego załamania nerwowego. Tanu pocieszał mnie najbardziej; tylko on wiedział co się dzieje. Trzy razy nawiedziły nas cienie. Raz Trask był bardzo bliski poddania się. Drugim razem atakowały wszystkich. Na koniec mnie. Prawie mnie zniszczyły. Wszystko przez melanholię, która zrodziła się w moim sercu. I tam pozostanie. Do Twierdzy mogliśmy dojść w godzinę. Wszyscy się cieszyli z dotarcia do celu.... ja nie. Twierdza skrywała koszmary o jakich nikt nawet nie śnił. Kamienia strzegły najpotężniejsze maszkary naszych czasów. Szanse na złączenie talizmanów były minimalne. A na przeżycie wszystkich- zerowe.
-Nie czekajmy tu dłużej. Chodźmy i załatwmy to raz na zawsze. Im dłużej będziemy tu czekać tym gorzej będzie. Wykorzystajmy przewagę zaskoczenia, jeśli jeszcze ją mamy. Miejmy ten koszmar za sobą- nakłaniałam przyjaciół. Był ranek, wszyscy się wyspali. Na to miejsce przybyliśmy wczoraj wieczorem. Wszyscy wyrazili aprobatę co do mojego pomysłu.
-Weźcie ze sobą tylko to co potrzebne. Mały prowiant, na następny dzień i broń. To wszystko. Mam nadzieję, że załatwimy to jeszcze dziś.
-Gdzie zostawimy rzeczy? -spytała Vanessa.
-Pod wejściem do fortecy są liczne małe jaskinie. Upchniemy rzeczy do jednej z nich-uspokoiłam ją.
-Ok.
Potem wszyscy zajęli się sobą. Poprawiłam zbroję, jak codzień oddzieliłam drobinki brudu od skóry wszystkich, zastępując prysznic i oszczędzając wodę. Oddzieliłam pojedyncze pasmo moich włosów i napiłam się wody. Moich włosów było już o połowę mniej, co mnie cieszyło. Teraz już tak nie przeszkadzały i mogłam spokojnie walczyć. Wyczysciłam i zaostrzyłam ostre już i tak miecze i sztylety. Zdecydowałam się wziąć ze sobą również mój dwustronny topór Jagpir. Go również wypolerowałam i naostrzyłam. Poprawiłam wiązania na butach. Teraz opinały moje łydki i stopy jak skóra. Zdecydowałam się założyć także rękawice. W tym celu zanuciłam prostą melodię, na którą na moich dłoniach pojawiły się nieodłączne od zbroi granatowe rękawice bez palców. Wysokie i grube kolce porastały je na zewnętrznej stronie dłoni, na palcach były malutkie, lecz równie ostre. Wewnątrz były delikatne i gładkie. Uwielbiałam je, równie jak moją zbroję. Wykonałam ćwiczenia rozciągające, potem na plecy i krótką, acz bardzo wydajną rozgrzewkę. Gdy byłam już najbardziej rozciągnięta jak tylko mogłam, związałam włosy w wysoki kok. Potem wzięłam wszystkie graty i czekałam na innych. Po paru minutach wszyscy już byli gotowi. Ruszyliśmy biegiem w stronę Twierdzy. Po 40 minutach trafiliśmy do czarnych tu skał. Znaleźliśmy dogodną szczelinę i położyliśmy w niej nasze rzeczy. Wzięłam Naszyjnik. Wbiegliśmy główną bramą na dziedziniec.
-Kuuuuurwa..... -wysapał Warren.
-Co to jest?- spytała Kendra. Na schodach wiodących do głównego wejścia stał dziesieciometrowy goblino-cień. Wyglądał jak obleśny, oślizgły globlin z wyjątkiem tego, że był blady jak papier. Oczy miał za to czarne. Ubrany był w jedynie przepaskę na biodrach, z której zwisały łańcuchy i sznury. Gruba skóra mogła zastąpić mu zbroję. Uzbrojony był w kiścień, który trzymał oburącz. Był ogromny. I to była jego wada. W mojej głowie zrodził się plan.
-Mara?! Mogę pożyczyć twoją włócznię?
-... tak- kobieta podała mi broń z podejrzeniem.
-Co mamy robić? -spytał zniecierpliwiony Warren.
-Nic, już ja się nim zajmę- posłałam mu promienny uśmiech. Mężczyzna wzruszył ramionami. Potem usiadł na polerowanej skale dziedzińca. Reszta poszła za jego przykładem. Położyłam topór na ziemi. Wzięłam głęboki oddech. Gdy poczułam spokój i oczyściłam głowę z jakichkolwiek myśli, rozpędziłam się do maximum. Stwór poruszył się, dopiero teraz mnie zauważył. Rzucił we mnie kiścieniem, rzuciłam się w bok wykonując gwiazdę. Ogromne szpikulce minęły mój bok o milimetry. Mutant zarzucił ponownie bronią, rzuciłam się bezwładnie do tyłu, cudem unikając zmiażdżenia. Wstałam jak najszybciej i biegłam dalej. Wysilałam nogi jak najbardziej, byle szybko dotrzeć do olbrzyma. Próbował jeszcze raz się zamachnąć, ale jego wysiłki zdały się na nic; byłam już za blisko. W akcie desperacji chciał mnie zdeptać. Rzuciłam się w bok, lądując w przewrocie. Próbował znów, miałam już dość unikania, nie byłam myszką czy robakiem. Mnie się nie deptało do jasnej cholery! Błyskawicznie wyjęłam miecz z pochwy na plecach i w chwili, gdy wielka stopa zawisła nad moją głową, wbiłam ostrze w grubą skórę, przecinając ją i znajdujące się pod nią mięśnie. Stwór ryknął tak głośno, że musiałam oddzielić masy dźwięku od moich uszu. Inaczej mogłabym ogłuchnąć, a nie miałam wody na regenerację. Korzystając z chwilowej dekoncentracji przeciwnika, wyjęłam miecz ze stopy i wskoczyłam na drugą. Łapiąc za grube włosy na nogach, zaczęłam się wspinać. Stwór strzepnął nogę, po chwili poczułam nieważkość. Nagle koło mnie pojawił się srebrny pas. To był jeden z łańcuchów przybitych do przepaski. Chwyciłam za jego koniec. Kurczowo trzymając się go oburącz, włócznię ściągając zębami, przeleciałam aż na przepaskę. Tu zaatakowała mnie momentalnie ręka. Skoczyłam w bok, łapiąc za włosy. Jak pająk piełam się w górę po sieci z włosów, omijając ciągle cudem łap monstrum. Dobrnęłam do głowy. Olbrzym sam się spoliczkował, bo z policzka skoczyłam na ucho. Rozbujłam się jak najbardziej. Byłam już w maksimum rozbujana, gdy puściłam się i wybiłam nogami w górę. Jak w skoku o tyczce, przeleciałam nad nosem i zamachnęłam się włócznią. Gdy czarna źrenica była tuż przede mną, cisnęłam bronią Mary jak najmocniej. Włócznia wbiła się w oko, tak że wystawało tylko parę centymetrów drzewca. Ok, teraz najtrudniejsza część. Złapałam za brew i puściłam się szybko. Uderzyłam o ramię, olbrzym spadał twarzą do przodu. Zbiegłam po tłustych plecach i udach, odbijając się w kolanach od goblina. Wylądowałam na zgiętych nogach. Podniosłam głowę, dysząc lekko, jakie to dziwne jak można się wysilić w ciągu dwóch minut. Przetarłam oczy. Przede mną stały otworem wrota Twierdzy Miterniol.

CZYTASZ
Saina Watterson
SonstigesTo historia o wojowniczce i o wielkiej miłości. O walce dobra ze złem. O dobroci, odwadze i lojalności. Rozwiązanie niektórych problemów każdego z nas. Lub jak wiele osób to zwie... ~ fanfiction Baśnioboru:D