Leżałam na drzewie, czekałam aż świeżo umyta w strumieniu sukienka wyschnie w słońcu. Wygrzewałam się i opalałam nago na jednym z okazałych dębów. Minął rok odkąd odeszłam. Uporałam się z bólem i nie chciałam już się zabić. Ostatnia próba nie wypadła zbyt dobrze... a potem musiałam jeszcze wyrwać sztylet z siebie co przyprawiło mnie o ból większy od tego wcześniejszego przy wbijaniu sobie broni w serce. Przez pierwsze pół roku płakałam codziennie i to dużo. Aż znudziło mi się ciągłe moknięcie i udało mi się lekko pocieszyć. Potem stopniowo wracałam do siebie. Dziś było już całkiem dobrze. Umiałam już się szczerze uśmiechnąć i byłam w stanie dalej żyć. Chciałam przez chwilę jeszcze pobyć sama. Bardzo brakowało mi przyjaciół. W gruncie rzeczy byli wszystkim co miałam i nie mogłam ich tak zostawiać. I tak nie powinni mi wybaczyć takiego wybryku. Teraz kiedy smutek schował się w głąb mnie, zżerały mnie wyrzuty sumienia. Zostawiłam ich tak nagle i bez pożegnania. Przez rok nie dawałam oznak życia. Co więcej pewnie na darmo mnie szukali. Tyle dla mnie zrobili. Zawsze byli przy mnie i mnie wspierali. A ja? Mi to nie wystarczyło. Z tym problemem musiałam sobie sama poradzić. Oni wiedzieli. Ale co mogli zrobić? Pocieszali i rozweselili niejednokrotnie. Ale co mogą zrobić z problemem nie do rozwiaząnia? Nic. Tak jak ja. Musiałam się do tego przyzwyczaić. Sam na sam zmierzyć się z tym. I nie zwyciężyć. Zaakceptować i pogodzić się z prawdą. To było bardzo trudne. Zajęło mi rok. Tyle czasu jeszcze nigdy nie zajął mi jakikolwiek problem. Normalnie wystarczyło, że się położyłam, zamknęłam oczy i zrozumiała co sie dzieje, co jest źle. A potem optymistyczna część mnie zawsze podsyłała mi łatwe i szybkie rozwiązanie. Tym sposobem wyzbywałam się często wszystkich problemów, zanim sama dobrze je poznałam. W parę minut cały ból i smutek znikał. Ale nie teraz. Teraz większy problem, zajął mi więcej czasu. Często wspomagałam się muzyką. Najpierw słuchałam smutnych piosenek, potrzebowałam się wypłakać. Potem czegoś żeby zmienić to w złość. Rozładować ją. Tak wyrzucałam wszystko z siebie do reszty. Później słuchałam wesołych piosenek. Czegoś co zawsze poprawiało mi humor i podnosiło moją samoocenę. Typu Bruno Mars "And when you smile,
whole world stops and stares for a while
Cause your amazing just the way you are"
Kochałam tą piosenkę właśnie za tekst. W sumie jak każdą inną... tyle rzeczy można było wyrazić piosenką. Wspomniałam jak Seth zaśpiewał mi Adele w Twierdzy....uśmiechnęłam się smutno na jego wspomnienie. Umiałam już żyć koło niego. Teraz już tak. I stanowczo był czas wracać. Koniec chodzenia bez celu. Jutro o świcie obieram kierunek Baśniobór.
Hej! Sory, że tak późno... Ale jest wieczór. Cóż jak dla kogo, ale chyba jeszcze można to nazwać naciąganym wieczorem:Dmam nadzieję, że się nie gniewacie zbytnio za to ostatnie straszenie was końcem://... :). Zapewniam, że jesteśmy praktycznie w połowie tej historii. Dziękuję za wszystkie gwiazdki! Next jutro lub pojutrze, jak zawsze. Kocham Was:*
YS
CZYTASZ
Saina Watterson
RastgeleTo historia o wojowniczce i o wielkiej miłości. O walce dobra ze złem. O dobroci, odwadze i lojalności. Rozwiązanie niektórych problemów każdego z nas. Lub jak wiele osób to zwie... ~ fanfiction Baśnioboru:D