~SAINA~
-Nie żyjesz-wysapałam z uśmiechem, przykładając miecz do tętnicy Setha. Pojedynkowaliśmy sie już drugą godzinę. Seth uparł się, że jest w stanie ze mną wygrać. Jak na razie to ja, i to już piąty raz z rzędu, trzymałam mu miecz na gardle.
-Jeszcze raz- zarządał już lekko zdenerwowany. Ledwo trzymał się na nogach, podczas gdy ja byłam w pełni sił, dokuczała mi jedynie mała zadyszka. Wszystko przez głupi zakład. Walczyliśmy w ogrodzie przed tarasem, na którym siedzieli wszyscy domownicy i część obstawiała wygrane. Przez ostatni tydzień między mną, a Sethem odrodziła się przyjaźń. Cieszyłam się tym pełnią serca, lecz uważałam, żeby nasze uczucia nie weszły na złe tory, zmieniające nas w puste, obolałe skorupy ludzi. Było dobrze, naprawdę dobrze i przestałam się martwić i bać. Moje nocne koszmary zastąpiły wesołe sny lub ich brak, co witałam z uśmiechem na ustach.Seth zamachnął się nagle potężnym dwuręcznym mieczem. Odskoczyłam na bok i przygotowałam się na odbicie ciosu. Wiedziałam, że on wiedział, że odskoczę. Wiedziałam, że zmieni tor. Dlatego odbiłam jego ostrze i zanim zdołał się znów zamachnąć, skoczyłam w obrocie i wylądowałam na trawie koło niego. Niestety nie miałam miejsca na zamach. Dźgnęłam go więc rękojeścią w brzuch. Zaklinacz wypuścił powietrze ze świstem, a ja obróciłam się wokół własnej osi i zakręciłam mieczem. Chciałam zatrzymać go na jego szyi, niestety on zdążył już się odchylić i cięłam powietrze nad nim. Wkurzona podcięłam mu nogi, gdy on wygiął się do tyłu. Upadł na plecy i zanim zdążyłam zareagować, kopnął mnie w kostkę. Upadłam do przodu i nasze klatki piersiowe zetknęły się. Przebiegła po mnie fala dreszczy, gdy poczułam jego napięte i rozgrzane mięśnie pod zbroją. Spojrzeliśmy sobie w oczy, a ja na chwilę zapomniałam, że walczymy. Chciałam go pocałować już drugi raz w ciągu dwóch tygodni. Otrząsnęłam się i zaczęłam się z nim turlać, chwytając go za barki. Raz on był nade mną, raz ja nad nim. Nie odrywałam wzroku od jego źrenic i zdziwiłam się, gdy usłyszałam za moimi plecami świst. Szybko zerwałam się z klaty Setha. Usiadłam na kolanach i gdy kończąc turlanie położył się na brzuchu, złapałam go za włosy i znów przyłożyłam broń do jego szyi.
-Nigdy nie odwracaj się plecami do wroga- wyszeptałam mu do ucha.
-Wyrolowałaś mnie do kwadratu- oddyszał.
-Dosłownie- wyszczerzyłam się i pozwoliłam, żeby poczuł uśmiech w moich słowach. Pokręcił głową i się uśmiechnął. Poderwał się do góry i uścisnęłam mu rękę.
-To była dobra walka.
-Dziękuję- wyszczerzył się i skłonił by pocałować mi lekko wierzch dłoni. Zdziwiłam się na taki ruch z jego strony. Gdy jego wargi otarły się o moją skórę, poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się od ręki aż do serca i brzucha. Kolejna fala dreszczy przebiegła moje plecy, na co się wzdrygnęłam. Seth wyprostował się i puścił moją dłoń z szerokim uśmiechem. Uśmiechnęłam się do niego przyjacielsko. Miałam wrażenie, że ten gest był bardziej żartobliwy niż romantyczny. I dobrze. Spojrzałam po mojej rodzinie- bo uważałam, że mogę ich tak nazywać- siedzącej na werandzie. Większość śmiała się. Niektórzy jedynie uśmiechali.
-Dobra, już dość się naoglądaliśmy. Musicie być głodni, czas na obiad- zarządziła Lena. Wszyscy się z nią zgodzili i podczas, gdy zajęli sie obiadem, ja poszłam wziąć prysznic.
Letnia woda ściekała po moich plecach krętymi ścieżkami. Wodziłam dłońmi po ciele, myjąc się płynem pod prysznic o zapachu mango. Tak dobrze było się odświeżyć, po walce. Dziś był naprawdę cudowny dzień. Czułam się szczęśliwa. Wszystko dobrze się ułożyło. Głupi uśmiech zagościł na mojej twarzy, gdy wycierałam się ręcznikiem. Czasem lubiłam myć się jak człowiek, bez użycia moich mocy. Owinęłam się szarym materiałem i wyszłam z łazienki. Między moim pokojem, a łazienką był pokój Paprota i Kendry. Przechodząc koło drzwi ich sypialni usłyszałam gromkie, męskie śmiechy. Chciałam już wejść i pośmiać się z przyjaciółmi, lecz zatrzymało mnie słowo ona. Przyłożyłam ucho do drewna, by wszystko słyszeć.
-To coś poważnego?-spytał Paprot.
-Nie wiem, byliśmy tylko na dwóch randkach- odpowiedział Seth. Zamarłam. To chyba dobrze, że kogoś znalazł, prawda?
-Zaprosiłem ją na ślub Tanu jako osobę towarzyszącą.
-Hym... To chyba ci się spodobała.
-Wiesz, ona jest... Ona ma to coś. Jest śliczna, zabawna i mądra. Przy niej znów czuje, że żyje. Zobaczymy czy przyjdzie, jeśli tak, to najwyraźniej czuje tak samo. I wtedy może będzie z tego coś poważnego. Wolę nic nie zakładać. Wyjdzie jak wyjdzie.Pizda. Czemu tak szybko. Ledwie parę miesięcy minęło, a on już znalazł "tą jedyna"???! Zajebiście. To jakaś lafirynda wstrętna. Obleśna suka. Podbieraczka. Wściekłe myśli latały mi po głowie. Chciałam, żeby był szczęśliwy, ALE TAK SZYBKO?? Czułam się oszukana i zdradzona. Jakbym nic dla niego nie znaczyła. Może i traciłam obiektywizm, sama też miałam faceta. Ale nie zamierzałam z nim być na zawsze. Poprostu pomagał mi wyjść z bólu. A on???! Tak szybko znalazł babkę. Czemu. Poczułam łzy na policzkach. Cholera. Przestań. On musi iść dalej. Nie możesz się tym przejmować. To dobrze, że kogoś znalazł. NIE!!!!!! Rozpłakałam się i poszłam do mojego pokoju, nie chcąc dłużej słuchać tej rozmowy. Łzy zranienia wsiąkały w poduszkę, przemaczając ją do suchej nitki. Byłam głupia. Byłam pusta i samolubna. I najbardziej smuciło mnie to, że to mnie zabolało. To, że zamiast cieszyć się z jego szczęścia, płakałam. Byłam głupia i bezmyślna. Wstałam i ubrałam się. Zeszłam na dół. Jedząc obiad, nadal pogrążona w smutku myślałam co zrobić. Nic? Nie. To na pewno jakaś nie warta niego sucz. Nie zamierzałam się tak łatwo poddawać. Nie zamierzałam psuć jego związku, to byłoby bezcelowe. Ale nikt nie zakazywał mi tego opłakiwać. Ani być dla niej miłą. Uśmiechnęłam się pod nosem. Niedługo okaże się kim jest ta idealna. I jaka jest naprawdę. Byłam sobą i nikt nie dyktował mi jak mam sie zachowywać. Może i powinnam się cieszyć, ale nie umiałam. Zamiast tego czułam się zła, zdradzona i zawstydzona. A przede wszystkim smutna. I tak jak zwykle robiłam, tę złość wyładuję na jej stwórcy. Laska kimkolwiek była, miała z góry u mnie przechlapane. Jesteś okropna i zazdrosna, nie możesz być okrutna dla kogoś, kto nic ci nie zrobił, a nawet jeśli to niechcący. Odezwało się poczucie winy. Zamknij się. Nie będę dla niej taka okrutna. Przynajmniej nie zawsze. Muszę mieć co robić nie? -odpowiedziałam samej sobie w duszy. Nie miałam pojęcia co mną kierowało, może zazdrość z domieżką głupoty. Nie wiedziałam. Ale wiedziałam, że nadchodzą dni płaczu, bólu i wyrzucania nienawiści. Grania nędznej rólki, żeby się nie załamać. Właśnie tak. Zamierzałam być zimną suką bez serca. Bo wiedziałam, że inaczej znów wrócę do stanu sprzed jednego i pół roku.
Ktoś tu się robi zazdrosny:D akcje podkręcamy. Zgodnie z obietnicą: jeden dziennie;) do zobaczenia do jutra! :D
CZYTASZ
Saina Watterson
De TodoTo historia o wojowniczce i o wielkiej miłości. O walce dobra ze złem. O dobroci, odwadze i lojalności. Rozwiązanie niektórych problemów każdego z nas. Lub jak wiele osób to zwie... ~ fanfiction Baśnioboru:D