~SAINA~
Obudziłam się. Popatrzyłam na komórkę. 4:00. Kurwa czy ja się nie mogę wyspać? Widocznie nie. Z resztą nic dziwnego. Od kiedy się położyłam słyszałam tylko jęki Jade z pokoju obok. Nienawidziłam ich za to tak bardzo. Zranili mnie tym bardziej niż ktokolwiek czymkolwiek. Moja psychika leżała roztrzaskana na dnie depresji, bez nadziei na ratunek. Powoli zaczynało świtać. Czemu musiała zostać na noc?! Czemu do cholery?! Czy ta noc mogła być jeszcze gorsza? Cóż.. chyba nie. Może zejść na dół i zrobić coś do jedzenia? Jak oni mogli?! Tak przy mnie? Przy wszystkich! Bo wątpię żeby ktoś Tego nie słyszał. Matko. Może zjem banana i pójdę spać dalej albo napiję się mleka. NIECIERPIE TEJ KRETYNKI ZRUJNOWAŁA MI WSZYSTKO, GDY JUŻ WRACAŁAM DO NORMY!!! Wstałam, chwyciłam ubranie i zeszłam na dół, trzaskając drzwiami. Miałam gdzieś, że wszystkich obudziłam, że miałam na sobie krótką piżamę i byłam cholernie głodna. Rozebrałam się i miałam gdzieś, że wszyscy widzą mój tyłek. Naciągnęłam na siebie bieliznę, krótkie jeansowe spodenki oraz biały t-shirt i związałam włosy. Wyjęłam topór ze schowka przy drzwiach. Bez butów wyszłam na zewnątrz. Gdy byłam w połowie ogrodu zatrzymał mnie krzyk:
-Saina gdzie ty leziesz?! -spytał Paprot.
- RAZ NA STO LAT POWINNO SIĘ ŚCIĄĆ NAJWIĘKSZE DRZEWO W LESIE KAŻDEGO REZERWATU, NIE WIEM PO JAKIEGO HUJA ALE TAKA JEST TRADYCJA A I TAK NIKT JEJ OPROCZ MNIE NIE OBCHODZI WIĘC TERAZ PÓJDĘ SOBIE DO TEGO JEBANEGO LASU I ZETNE TO CHOLERNE DRZEWO I POTNE JE NA MALUTKIE KAWAŁECZKI BO MAM TAKĄ KUREWSKĄ OCHOTĘ I TAK ZROBIE CHOĆBY NIE WIEM CO! -wydarłam się na całe gardło, tak że poczułam aż krew w ustach. Nagle niebo spochmurniało i trzasnął piorun.
-ZAMKNIJ DUPE, CHOC RAZ DAJ MI SPOKÓJ, NIE MUSISZ OD RAZU MNIE NAŚLADOWAĆ! JESTES JAK UPIERDLIWY WRZÓD NA TYLKU, ZOSTAW MNIE SAMĄ!- chwyciłam przypadkową gałąź leżącą na skraju lasu i rzuciłam nią w niebo jak najmocniej. Szłam wściekła dalej.
-Co się stało?! -zawołał Paprot.
-A JAK KURWA MYŚLISZ???!
Nie słuchałam dalej, szłam jak najszybciej przed siebie nie zważając na kłujące mnie ciernie. Po jakimś czasie znalazłam się przy najszerszym drzewie.
-AAAAAAGH!! -zamachnęłam się od boku i wbiłam topór w ciemne drewno.
-I TO JEST TAKIE FAJNE?!
-Łup
-ZADAWAĆ INNYM BÓL?! HA?
-Łup
-ŚCIĄŁEŚ MNIE JAK TO DRZEWO I POKROIŁEŚ WCZORAJ NA MILION KAWAŁKÓW, NIE WIEM CZY ZAUWAŻYŁEŚ!
-Łup
-NIENAWIDZĘ CIĘ!!!
-Łup
-TAK BARDZO NIENAWIDZĘ!!!
-Łup
-NISZCZYSZ MNIE OD ŚRODKA JAKBYM BYŁA NIKIM TYLKO JAKĄŚ ZABAWKĄ!
-Łup
-ALE JA NIE JESTEM ZABAWKĄ!
-Łup
-A WIESZ CZEMU? HE? POWIEDZIEĆ CI?!
-Łup
-BO KOCHAM CIĘ I POTRZEBUJĘ JAK NIC NA ŚWIECIE!
-Łup
-A UCZUCIAMI INNYCH NIE WOLNO SIE BAWIĆ!
-Łup
-MYŚLISZ ŻE MOGĘ ODPUŚCIĆ?!
-Łup
-MYŚLISZ, ŻE MOGĘ DAĆ CI BYĆ Z NIĄ?
-Łup
-CHCĘ ODPUŚCIĆ!
-Łup
-CHCĘ DAĆ CI ODEJŚĆ!
-Łup
-ALE ZA KAŻDYM RAZEM
-Łup
-GDY
-Łup
-PRÓBUJĘ
-Łup
-ZDAJĘ SOBIE SPRAWĘ
-Łup
-ILE DLA MNIE ZNACZYSZ
-Łup
-KOCHAM CIĘ TY ZASRANY GNOJU!
-Łup
-KOCHAM CIĘ JAK NIC NA ŚWIECIE I DLA CIEBIE DAŁABYM SIE POĆWIARTOWAĆ!
-Łup
-I NIE OBCHODZI MNIE ILE LASEK PRZELECISZ JAK BĘDĘ W POKOJU OBOK!
-Łup
- NIE OBCHODZI MNIE ILE RAZY MNIE ZNOKAŁTUJESZ!
-Łup
-BO CIĘ KOCHAM!
-Łup
-KOCHAM
-Łup
-I WYSTARCZY MI WIARA W TO, ŻE TY MNIE TEŻ ZA WSZYSTKIE SKARBY ŚWIATA!
-Łup
-KOCHAM!!!!!
-Łup
- I NIENAWIDZĘ!
-Tszyyyt-i drzewo upadło. Wbiłam topór w kikut i oparłam się na nim.
-Kocham Cię ty kretynie choćbyś nie wiem jak był okrutny- wyszeptałam płacząc. Po chwili wyjęłam topór i rzuciłam go na trawę. Wsunęłam palce pod drzewo. Zaczęłam pchać w górę. Zamierzałam wyrwać je z korzeniami. Pchałam i po chwili ruszyło w górę. Korzenie zaczęły wychodzić z ziemi. Podniosłam wszystko do góry i poczułam jak moje palce nie wytrzymują i wyskakują mi ze stawów. To jednak i tak było nic w porównaniu z bólem w mojej klatce piersiowej. Krzycząc do końca wyjęłam pieniek z ziemi. Zerwałam z gałęzi kasztan. Na środku pustki po pniu zrobiłam dziurkę. Wsadziłam w nią kasztan i zakopałam delikatnie. Wbiłam topór w bok drzewa, tak żeby nie przeszkadzał mi w niesieniu. Spięłam się w sobie i na wyłamanych palcach podniosłam drzewo na ramię. Dół pnia kopałam przed sobą, a on toczył się powoli. Po godzinie przedzierania się przez las dotarłam do ogrodu. Zrzuciłam dąb z barku i chwyciłam znów za topór. Zaczęłam rąbać drzewo. Pocięłam je całe na kawałki wielkości przedramienia. Gałęzi obrobiłam z liści, które porozsypywałam po ogrodzie, żeby użyźniły glebę. Skończyłam pracę. Nagle wyrwałam się z transu, w którym spędziłam cały dzień. Opadłam zmęczona na trawę. Spojrzałam w niebo. Była już noc. Ale to szybko zleciało. Chciałam potrzeć twarz, ale jedynie zajęczałam z bólu. Moje ręce od łokci aż po palce miały powbijane w siebie drzazgi. Całe były we krwi, a na dłoniach wszystko obtarłam ze skóry. Najgorzej wyglądały palce. Fioletowe i obolałe od knykci do paznokci. Nogi też miałam pocharatane, nie wspominając już o stopach, które lepiły się od zaschniętej świeżo krwi z domieszką brudu i trawy. Policzki miałam sztywne i suche; płakałam cały dzień. Głowa bolała mnie od płaczu, podobnie jak zmęczone oczy. Plecy piekły niemiłosiernym bólem w krzyżu, od schylania się. Siedziałam i jęczałam. Byłam zupełnie bezradna. Ale nie płakałam z bólu, przynajmniej nie z tego cielesnego. Zostałam zraniona. Za mocno. Objęłam kolana ramionami i kiwałam się się tył i przód. Zanim się obejrzałam zaczęło padać, a ja zmarzłam. Byłam zimna, przemoczona i zmęczona. Kiwałam się tak do świtu. Nikt mnie nie widział. Nikt nie pomógł. Nikt nie zrozumiał. Gdy pierwsze promienie słońca zaczęły mnie razić zasnęłam. Spałam otulona kołdrą z jasnych promyków, na łóżku z zielonej, miękkiej trawy. Obudziłam się dopiero następnego dnia, już w swoim łóżku. Na krześle obok siedział Paprot. Patrzył na mnie smutno. Deszcz wyleczył moje rany i wyczyścił skórę. Nic nie widział. I dobrze. Nie miałam siły na słowa. A tak naprawdę żadne nie miały sensu. Pytał się mnie o coś. Ja odpowiedziałam. Potem przekręciłam się na drugi bok. Zwinęłam w ciasny kłębek. Próbowałam wydusić z siebie ból. Ale się nie dało. Zaczęłam nucić kołysanki. Chciałam, żeby sen zabrał ból i smutek daleko ode mnie. Po chwili powietrze zaczęło powtarzać moją melodię i śpiewać ją nieskończenie, modyfikując i rozrastając. Zasnęłam znów, kojona głosem mojego przyjaciela wiatru, który wywiał wszystko co złe, choć na chwilę w dalsze krainy.Znów przepraszam, że tak długo, ale ostatnio dużo dzieję się w moim życiu i muszę zajmować się rozwiązywaniem problemów, co skutecznie wysysa ze mnie energię i humor. Następny bedzie jutro, bo jest przyjemny i szybki do napisania.
Dziękuję za czytanie, doceniam to. Kocham Cię kimkolwiek jesteś czytelniku i z całego serca zachęcam do dalszego czytania.
Całuję, dziękuję, kocham, przepraszam :*
YS

CZYTASZ
Saina Watterson
RandomTo historia o wojowniczce i o wielkiej miłości. O walce dobra ze złem. O dobroci, odwadze i lojalności. Rozwiązanie niektórych problemów każdego z nas. Lub jak wiele osób to zwie... ~ fanfiction Baśnioboru:D