A potem przyszła noc

431 25 12
                                    

Gdy tylko wstałam rozległy się irytujące pytania:

-Co się wczoraj stało?!

-Jesteś cała???

-Któryś Cię zranił???!!!!

-Ile ich było?

-To były cienie?

-Czemu nas sparaliżowały?

-Ty użyłaś ognia?

-One się palą?

-Czemu poszłaś od razu spać???

Skomentowałem to cichym śmiechem i westchnieniem.

-Jestem cała, inaczej bym się nie położyła czyż nie? Zaatakowały mnie cienie, było ich z 20 może 30. Ogień skojarzył mi się ze światłem, a ono je razi więc posłużyłam się najpierw płonącym konarem, potem bezpośrednio ogniem. Nie wiedziałam, że się palą, ale jak widać tak i to łatwo. Myślę, że zamierzały sparaliżować wszystkich, a potem po kolei z nami walczyć i zabijać. Nie mogą podnieść ręki na sparaliżowanego, to obejmuje wszystkie stworzenia magiczne. Nie są w stanie złamać tego zakazu. Dlatego walczyli. Poszłam spać, bo byłam zmęczona, a musimy dużo biec codziennie, więc wolę to robić wyspana, niż gadać z wami całą noc bez sensu, potem odsypiać w dzień, marnując bezpieczeństwo jasności i możliwości spania po ciemku. Odpowiedziałam na wywiad? Chyba tak. To cóż, ruszajmy.

Wszyscy byli lekko zniesmaczeni, moją szybką i krótką odpowiedzią, ale nie miałam więcej do powiedzenia na ten temat. Poza tym czas nas gonił i nie było co go trwonić na nic. Jak zwykle zmieniliśmy się naszyjnikiem. Słońce już zachodziło, gdy na niebie pojawiło się coś dziwnego. Jakby wielkiem płaty szaroczarnego popiołu. Chwyciłam jedną, a ona rozpadła się w mojej ręce na pył. To nie było normalne, nawet tu. To nie brało się z nikąd. Nie spadało z nieba, o nie to leciało z wiatrem. Wiatr wiał nam w twarz. To coś przybyło długą drogę. Musiało lecieć z wysoka. I chyba wiem skąd.

-To z Twierdzy- powiedziałam w odpowiedzi na zdziwione miny przyjaciół.

-Jak to z Twierdzy? -zmarszczył brwi Paprot.

-To nie pochodzi z nikąd, musiało przelecieć z wiatrem i to z wysoka. Jedynym wysokim punktem jest tu Twierdza. -wyjaśniłam tok rozumowania.

-Popioły? -spytał Trask.

-Najwidoczniej- potwierdziłam.

-Tam dzieją się dziwne rzeczy. To mogą być równie dobrze popioły jak i ciasto -stwierdził Paprot.

-Ty to tylko o jedzeniu- uśmiechnęła się Kendra. Paprot puścił do niej oko, a potem puścił całusa. Byli słodziutcy tak, że zbierało mi się chwilami na wymioty. Apropo miłości zerknęłam na Setha. Ciemna płachta zatrzymała się na wysokości jego głowy. Zmarszczyłam brwi. Co on wyprawiał, a raczej co to coś robiło?

-Seth....? Ale on dalej stał jak zahipnotyzowany gapiąc się w to latające gówno.

-Seth! Ostry krzyk Kendry wzbudził we mnie dreszcze. Co jest do cholery? -.... Seth?

Podeszłam do niego z wielkim niepokojem.

-Co się kurwa dzieje?? Nie wiedziałam o co chodzi, patrzył prosto w kręcący się placek i coś mamrotał. Jego bełkot był niezrozumiały. Wiedziałam jedno. Seth miał naszyjnik. Przesunęłam ręką pomiędzy nim, a plackiem. Poczułam wibracje. Dotknęłam policzka faceta.

-Seth? Powiedziałam z troską w głosie. Pogładziłam policzek. Był zimny i twardy.

-SEEETH?! Nagle odwrócił się w przeciwnym kierunku do Twierdzy i zaczął biec nieludzko szybko.

-SETH! Wydarł się Paprot z przerażeniem w głosie. Zaczęłam za nim gnać bez słowa. Dogoniłam go i zagrodziłam mu drogę, kładąc mu ręce na ramionach. On jakby nic sobie nie robiąc ominął mnie i biegł dalej. Załapałam go za rękę, tylko po to by za chwilę znaleźć się na jego karku. Szarpałam go za włosy i zasłoniłam mu oczy. Biegł dalej. W ostateczności zatkałam mu nos i włożyłam pięść w usta. Biegł dalej, a ja bojąc się, że go uduszę puściłam jego twarz. Zwiesiłam się na jego szyi jak małpa i kopnęłam go w jego męskość. Nic. Dalej obojętnie biegł. Zaczęłam bić jego brzuch i żebra, krzycząc na niego w histerii.

-SETH KURWA MAĆ CO TY WYPIEPRZASZ????!!!! ZAWRACAJ! OPANUJ SIĘ, WALCZ Z TYM CIENIEM!!!! SETH CHOLERA! CO TY ROBISZ. AU. KURWA. SETH BŁAGAM!!! SETH!!!!!

Nie mogłam oddychać, zalana łzami trzymałam się biegnącego kołka, wyrzętego już z uczuć i myśli. Płakałam i płakałam. Reszta biegła za nami, ale byli za wolni. Nie zdołali dogonić tego nadludzkiego potwora. MYŚL. MYŚL CHOLERA. NIE MOŻESZ SIĘ ROZRYCZEĆ NIE TERAZ. MYŚL. Jak uratowaliśmy Paprota? Jak? Kendra, Kendra go pocałowała. Tak! Nachyliłam się nad nim stojąc stopami na jego silnych ramionach. Złożyłam delikatny pocałunek na jego zimnych ustach, zdając sobie sprawę, że być może robię to pierwszy i ostatni raz świadomie. Jego usta choć zimne, były delikatne. Smakowały tak dobrze, to był Seth, to był człowiek którego kochałam i z którym chciałam spędzić resztę życia, właśnie tak go całując. Nie mogłam tego zrobić, nie mogłam pozwolić na związek z nim. Moja łza spłynęła po jego policzku, a ja całowałam go dalej, gdy pędziliśmy razem przez Pustkowie. Pociechą było, że jeśli to pomoże nic nie zapamięta. Paprot nie pamiętał pocałunku Kendry. Jednak to nie pomogła, on dalej biegł, a ja krzyczałam w proteście i lamentacji. -Mój Seth. Mój. Proszę. Żyj. Błagam. Proszę -łkałam. Nie chciałam, żeby odszedł. A jeśli już odszedł nie chciałam ukrywać dłużej miłości. Znów się pochyliłam, tym razem nad jego uchem.

-Seth... ja.. -powiedziałam łamiącym się głosem. I ze łzami na policzkach wypuściłam z siebie wyznanie miłości.

-Kocham Cię. Zawsze kochałam i zawsze będę. A potem puściłam się go i uderzyłam ciężko w skałę. Zwinęłam się w kłębek i płakałam. Mój ukochany nie żyje. Już nie jest sobą. Zabrali mi go. Wkrótce byłam cała zalepiona łzami. Rozpętała się straszliwa burza. Nie miałam siły jej hamować. Bez niego nie miałam siły na nic. Miałam ochotę wyrwać to miejsce z podłożem i wypierdolić je gdzieś w kosmos. To był Seth. Oddałabym za niego wszystko. Wszystko byle by żył. Nigdy nie czułam takiego bólu. Miałam parę razy odciętą rękę, wielokrotnie byłam dźgnięta. Raz mnie podpalono. Jeden nawet wyrwał mi nogę. Nic nie bolało jak to. Nic. Nikt nie znał takiego bólu. Nikt nie był w stanie go zrozumieć. Nikt nie był w stanie go uleczyć. Nikt nie dał rady mi pomóc. Nagle objęły mnie ramiona. To był Tanu. Wtuliłam się w niego, rycząc głośniej i głośnej. Wokół nas rozpętało się tornado z soplami lodu i błyskawicami. Mnie to i tak nie obchodziło. Mnie mogło zgnieść tsunami. Wolałam dostać w głowę bombą atomową. Wszystko. Wszystko oprócz tego. Seth. Seth. Raz szeptałam raz krzyczałam. Nic się dla mnie nie liczyło. Chciałam w końcu umrzeć. Nareszcie przestać oddychać. Zakończyć to wszystko. Ale nie mogłam. Mogłam popełnić samobójstwo nie wiadomo ile razy, na nowo odżywałam. Dlaczego?? Czemu zawsze ja? Czemu ja??? Ryknęłam nową falą bólu, przesuwając ręką po trzymającym mnie ramieniu. Było okryte białym T-shirtem. Ale Tanu miał dziś na sobie czarną bluzkę. Warren miał na tym ramieniu trzy pieprzyki, z których często się nabijaliśmy z powodu na ich dziwne położenie względem siebie. Trask miał skórę jak alabaster, a trzymające mnie ręce były lekko opalone. Paprot? Nie. Paprot był drobniejszy. SETH? Oczy wyszły mi z orbit. Poderwałam głowę w górę. Spojrzałam prosto w czarne oczy. Uśmiechnięte czarne oczy. Seth tu był i żył. Rzuciłam mu się na szyję. Wciąż lekko popłakując. On żył.

-Żyjesz. Ty żyjesz.

-Tak, jak najbardziej -odparł gładząc moje plecy i włosy. Jego dotyk jak zwykle przyprawiał mnie o dreszcze. Chciałam znów go pocałować. Chciałam spleść nas ze sobą na zawsze. Nie mogłam, więc nadal płakałam, czując rosnącą kulę w gardle. On żył, ale nadal jak godzinę temu nie mogliśmy być razem. Płakałam dalej, aż w końcu zasnęłam w jego ramionach. Czułam sie tak miło i bezpiecznie, gdy on niósł mnie przez Pustkowie w drodze powrotnej do przyjaciół. Było tak cudownie. Ale to trwało tylko chwilę. Potem przyszła noc, by rozdzielić nas na kilkadziesiąt centymetrów, śpiących koło rozpalonego ogniska.

Saina WattersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz