Powoli, może po godzinie. Może krócej, jakaś ręka mnie dotknęła. I co. Nic. Ktoś coś do mnie mówił. Nieszkodzi. Ktoś położył mi rękę na twarzy, spojrzał mi w załzawione oczy. To była Kendra. Ona była cała. Demony jej nie dosiegnęły. Czemu? Bo była szczęśliwa. Miała wszytsko. Rodzinę. Przyjaciół. Zapewne przyszłego męża. Piękno. Młodość. Światło. Poparcie u wszystkich. Miała życie. Zrozumienie. Mądrość. Miłość. Miłość z odwzajemnieniem. Tak. Była idealna. A ja? Ha! Ja byłam niczym. Bez szczęścia. Bez miłości. Bez światła. Byłam sama w bólu i mroku. Od zawsze. Na zawsze. Bo nie mogłam być z nim. Nigdy. Jak oni chcą mi pomóc. Co oni wogóle do mnie mówią? Co oni mogą rozumieć?! Czy kiedyś czuli się tak jak ja? Nie! Nikt się tak nie czuł. Nikt. Nigdy. I co. Nic. Nic, tylko ból. Nic tylko samotność. Nic tylko pustka. Tylko lęk przede mną. A nie. Przepraszam. Mnie nawet nie było. Bo czym byłam bez miłości? Czym byłam? Niczym. Odepchnęłam rękę. Odepchnęłam przyjaciółkę. Odepchnęłam się od wszystkich. Ktoś mnie złapał za ramię. Odwróciłam się. Posłałam tępy wzrok na czarne oczy. I co. Nic. Moja stracona miłość chwyciła mnie za głowę i przyłożyła twarz do mojej. Z moich oczu upłynęła łza. Tyle dla mnie znaczył. Tyle bólu mi zadawał. Po raz kolejny dotarło do mnie co można zrobić drugiemu człowiekowi miłością. Z czułością pogładziłam jego policzek. Po raz kolejny wyparłam z głowy słowa Kocham Cię. Był moją chorobą. Moim narkotykiem. I był czas pójść na odwyk. Ostatni raz dotknęłam jego oczu, jego cudownych ust, jego mocnej szczęki, prostego nosa. Przeczesałam gęste, kruczoczarne włosy. Położyłam ręce na silnych ramionach, pogładziłam okrytą czarną zbroją klatkę piersiową. Wtuliłam się w niego, wdychając jego zapach. On. On był moim ulubionym zapachem. On był moją ulubioną osobą. Ulubioną rzeczą. Ulubionym smakiem, kolorem, widokiem i dźwiękiem. Odepchnęłam się od niego. Spojrzałam jeszcze raz w czarne oczy. A potem odwróciłam się, podniosłam topór. Wyszłam z korytarza. To był koniec. Koniec życia. Koniec mnie. Jebać Naszyjnik. Jebać to co zrobiłam. To co miałam. To przeminęło. Bezpowrotnie. Spojrzałam na amulet. Odwróciłam się. Za mną stała Kendra. Nie opuściła mnie. Nadal była koło mnie. Pokręciłam głową. Dałam jej Naszyjnik. Przytuliłam ją. Niech zniszczą to ustrojstwo. Niech je zniszczą raz na zawsze. A potem niech żyją dalej. Szczęśliwie, beze mnie.
-Żyj- wyszeptałam zmęczonym głosem, po torturach i ciosie losu. Zatrzymałam ją w miejscu murem powietrza. Był czas na odejście. Czas na koniec. Bo czas to był mój zabójca. Czas i miłość, to dwie plagi mojego życia. A ja już nie miałam siły z nimi walczyć. Odwróciłam się od Kendry, poszłam dalej, obierając drogę do wyjścia. Nie wiedziałam gdzie pójdę. Ale to nie miało znaczenia. Ból czułam ciągle. Niezależnie od czasu i miejsca. Ból z utraty miłości i siebie. Bo zabójca który mnie ścigał od narodzin, nareszcie mnie znalazł. I zabił.
Następny rozdział ukaże się rano. Przepraszam, że ten był taki krótki, ale miałam mało czasu po południu. Kolejny rozdział będzie z punktu widzenia Kendry, Setha i Tanu. Tak dla niecierpliwych;Dkocham was:*

CZYTASZ
Saina Watterson
SonstigesTo historia o wojowniczce i o wielkiej miłości. O walce dobra ze złem. O dobroci, odwadze i lojalności. Rozwiązanie niektórych problemów każdego z nas. Lub jak wiele osób to zwie... ~ fanfiction Baśnioboru:D