Po kilkunastu minutach wszyscy dobrnęli do mnie przez zwłoki olbrzyma. W tym czasie ja wyrwałam włócznię z jego oka. Wyczyściłam ją i oddałam właścicielce z podziękowaniem.
-To było.... ładne, ale mi by i tak lepiej poszło - skomentował z uśmiechem Warren. Pacnęłam go w odpowiedzi w ramię. Weszliśmy po olbrzymich schodach do środka zamku. Wszystko było czyste. Za czyste. Czarną podłogę zakrywały stoły i srebrne ozdoby, ślady po zamieszkałych tu dawno demonach. Wszystkie przedmioty miały moce podobne do Naszyjnika. Ale to on był najsilniejszy. W swoim domu stawał się coraz potężniejszy. Z trudem opierałam się jego działaniu. Próbował przebić się przez mój wewnętrzny mur z większą niż kiedykolwiek mocą. Myślałam o Tanu. O tych najszczesliwszych chwilach spędzonych w towarzystwie przyjaciół. Tylko te wspomnienia utrzymywały mnie przy życiu. Szliśmy niepewnie przez wielkie komnaty, ogromne korytarze wypełnione najczerniejszym mrokiem. Weszliśmy w korytarz. Największy z dotychczasowych. Powietrze tu było zatrute ciemną mgłą. Widoczność? -zerowa. Prowadziłam grupę na oślep, czując ucisk w gardle związany z oddychaniem rzadkim powietrzem. Poczułam dreszcze na skórze. Prawe ramię zadrgało pod nagłym napływem zimna. Coś tam jest!!!! Krzyczała intuicja. Broń! Łap broń! Zatrzymałam się. -Stójcie, coś tam jest. Wszyscy zamarli. Podniosłam topór. Zimno owiało mnie ponownie, tym razem ze wszystkich stron. Przede mną przemknęła czarniejsza od reszty plama. Cięłam toporem. Przeszedł jak przez powietrze, nie czyniąc cieniowi krzywdy. To nie był cień. To było coś innego. Straszniejszego. Naszyjnik rozpalił mi się w dłoni, wywołując ostry ból. Z palców lała się krew, ja nie zwracając na to uwagi, trzymałam amulet. Nagle wszystko ustało. Ból się skończył, naszyjnik wygasł, chłód przestał napierać. Cisza. Cisza przed burzą. Przerażona wizją piekła, które miało się zaraz rozpętać, popędziłam wszystkich. Dzielił mnie niecały metr od drzwi, gdy się zaczęło. Sufit zapłonął zielonym ogniem, podobnie jak naszyjnik. Amulet zaczął wyrywać mi się z ręki. Trzymałam go kurczowo. Moim ciałem zawładnął paraliż, czułam nacisk mocny i bolesny w każdej części ciała. Zimno dobiegło do moich kości, wywołując ból w każdym nerwie mojego ciała. Ból był straszny i wszechogarniający. Ale to nie on był najstraszniejszy. Myśl o tym, że nie mogę władać własnym ciałem, choćby otworzyć ust, mrugnąć czy krzyknąć, była moim największym koszmarem. Do moich uszu dobiegły szepty. Choć ciche, były mocne i ogłuszające. Pradwny dialekt demonów, choć nie był mi znany, rozumiałam każde słowo. Kłujące jak ostrokrzew myśli wdarły mi się do głowy po raz pierwszy. Poddały mnie bolowi tak silnemu, że przestałam myśleć. Wszystko czym byłam, psychicznie i fizycznie jęczało esencją bólu. Nie płakałam nie ruszałam się. Gdyby ktoś spojrzał na mnie z boku, pomyslałby, że wszystko jest w porządku. Wizja tej okrutnej wieczności spędzonej w bólu była przerażająca. I wtedy pomyślałam o Secie. Wieczność spedzona w bólu. To i tak mnie czekało. Bólu większym niż cokolwiek. Większym od tego co czułam teraz. Wolałam czuć ten cielesny i psychiczny ból przez resztę mojego życia, niż ból który narodził się w moim sercu pół roku temu. Ból niespełnionej nigdy miłości. Ból utraconej drugiej połówki. To był mój ból. To było to co nigdy mnie nie opuści. To była nieodzowna część mnie. Na zawsze. I pogrążyłam się w oceanie bólu. Większego niż ten przed chwilą mi zadany. Większego niż wszystko i ogarniającego wszystko. Nie było mnie. Ja już nie istniałam, zadałam sobie po raz kolejny prześladujące mnie od zawsze pytania: Kim jestem? Nie byłam mną. Już nie. Ja nie istniałam. I wtedy ból zadawany przez demony zniknął. Ale ten większy został. I zostanie. A ja się w nim pogrążyłam. Bezpowrotnie.

CZYTASZ
Saina Watterson
CasualeTo historia o wojowniczce i o wielkiej miłości. O walce dobra ze złem. O dobroci, odwadze i lojalności. Rozwiązanie niektórych problemów każdego z nas. Lub jak wiele osób to zwie... ~ fanfiction Baśnioboru:D