W zaświatach

329 23 2
                                    

Koło hotelu rozciągała się jedna z największych puszcz w Ameryce. Biegłam między drzewami, w deszczu. Czułam wbijające się w bose stopy igły, szyszki, gałęzie i kamyki. Moja sukienka była cała podarta i ubrodzona. Podobnie jak ja. Biegłam jak najszybciej, musiałam uciec od rzeczywistości. Od wszystkiego. Wiedziałam, że będą za mną gonić. A ja musiałam zostać sama. Umiałam zniknąć. Nie mieli prawa mnie znaleźć puki tego nie chciałam. Gdzieś koło świtu, dobiegłam do szerokiej rzeki. Przebiegłam dobre 50 kilometrów. Wyczerpana, usiadłam na brzegu rzeki. Zamoczyłam nogi w zimnej wodzie. I tak byłam cała mokra. Całą noc płakałam, więc padał też deszcz. Rozpuściłam włosy, rozplątując warkoczyki. Zdjęłam biżuterię. Puściłam ją w nurt rzeki. Niech ktoś komu się przyda ją znajdzie. Wskoczyłam do wody. Umyłam twarz, pozbyłam się makijażu. Później weszłam w miejsce gdzie nie miałam już gruntu. Położyłam się w wodzie.

Płynęłam w dół rzeki wyrzęta zupełnie z myśli. Byłam niewiarygodnie zmęczona. Nie umiałam powstrzymać łez, ani bólu w klatce piersiowej. Patrzyłam jak wstaje słońce, jak rozjaśnia dzień. Podziwiałam piękny, purpurowy zachód słońca. Dopiero gdy znów nastała noc, wyszłam z wody. Znalazłam się po przeciwnej stronie rzeki. Szłam wolno przez las. Po paru godzinach spaceru, weszłam na okazały świerk. Usiadłam na wysokiej i grubej gałęzi. Wyciągnęłam nogi przed siebie, plecami oparłam się o pień drzewa. Nie wiem kiedy przestałam płakać. Wciąż bez myśli, patrzyłam w gwiazdy. Chciałam być jedną z nich. Świecić wysoko na niebie, być taka piękna i czysta. Być podziwiana, przez wszystkie ziemskie stworzenia. Mieć spokój, nic nie czuć. Nie musieć myśleć, nic nie robić. Nie musieć kochać. Nie być skażoną przez wieczność..... wieczność. Czemu musi istnieć coś takiego? Samotna łza spłynęła po moim policzku. Objęłam nogi ramionami. Skulona, patrzyłam w niebo. Obraz znów zaćmiły mi łzy. Przed oczami pojawił mi się Seth. Zamknęłam oczy. Chciałam wyrzucić jego widok z mojej głowy. To bolało za bardzo. Ta idealna twarz. Uśmiechnięte, piękne oczy. A potem nadeszły wspomnienia. Wszystkie wspólne chwile, przemknęły mi przed oczami.

-Seth- wyszeptałam poprzez szloch. Zaczęłam się trząść. Przypomniałam sobie jego ciepły dotyk. Jego troskliwy wzrok i pocieszający uśmiech. Mocne ramiona, które zawsze mnie przytulały gdy tego potrzebowałam. Delikatne usta i ukochany zapach. Cudowne ciało i osobę, która zawsze była przy mnie w potrzebie. Faceta, na którego zawsze mogłam liczyć, wszystko mu powiedzieć. Człowieka któremu ufałam bardziej od siebie samej. Kogoś kogo kochałam całą sobą. A potem przypomiałam sobie jego słowa. Kocham Cię na Pustkowiu. Kocham Cię w hotelu. Słowa które powinny wywołać euforię, a które wywołały tylko ból. I nic nie pomogło. Płakałam i płakałam. Krzyczałam, kopałam i biłam korę. To nic nie dało. I tak oto odeszłam całkowicie. Odeszłam od myśli i rzeczywistości. Został tylko ból. I tak w zaświatach, straciłam poczucie czasu. Nie spiąć i nie jedząc. Nie myśląc. Siedziałam na drzewie i szlochałam...

Przepraszam, że taki krótki ten rozdział. Jutro dodam nexta. A może jeszcze dziś?.... nie wiem... Postaram się dziś, ale nic nie obiecuję. Chciałam coś wam powiedzieć, ale zapomniałam... jak sobie przypomnę to wam powiem:D dziękuję za czytanie! Kocham Was! :*
YS

Saina WattersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz