Rozdział 77

852 45 8
                                    

Hej, zapraszam do linku zewnętrznego, żeby oddawać głosy na blog miesiąca :)

Zapraszam na Stockholm Syndrome :)

Enjoy! :-*

- Boję się... Boję się, że umrzesz, Victorio. Że umrzesz w taki bardzo okrutny sposób. Że nas wszystkich zostawisz. Że zostawisz między innymi mnie. Zupełnie samego. - zamilkł na chwilę, dalej kurczowo trzymając moje nadgarstki. Siedzieliśmy i wpatrywaliśmy się sobie głęboko w oczy. Jego czekoladowe tęczówki były kompletnie zamglone. Nie wyrażały prawie że nic. Wyglądały, jakby były pozbawione wszelkiego życia, którym on dysponował. Było mi na prawdę strasznie gorąco, mimo niskiej temperatury panującej na dworze. Ogromna gula powstała w moim gardle, przez co nie mogłam wydusić żadnego słowa. Chociaż i tak nawet nie wiedziałam co miałabym opowiedzieć. Byłam całkowicie rozbita. Serce biło mi niemiłosiernie. Nie dość, że szybko, to jeszcze kurewsko mocno. W uszach tylko dudnił mi jego nierównomierny rytm. Zapomniałam o wszystkim. Siedziałam przed nim i byłam wsłuchana w jego słowa. Wiem, że mówi to do mnie jako dobry przyjaciel, jako brat, jednak jakaś część mnie ma nadzieje, że mówi to, bo mu na mnie zależy... Bo mnie szczerze kocha. Jak chłopak, dziewczynę. Był blisko mnie. Na prawdę blisko. Jego dotyk działał na mnie kojąco. Nerwowo przygryzłam swoją dolną, spierzchniętą wargę, a po chwili poczułam na jej powierzchni metaliczny smak. - Nie wytrzymam tego, Victoria. Nie dam rady. To będzie dla mnie zdecydowanie za wiele, bo wiem, że w pewien sposób się do tego przyczynię. Swoimi złymi czynami i okropnymi słowami, a także tym, że nie interweniowałem. Że nie dałem rady ci pomóc. To będzie zdecydowanie najgorsze. Ta myśl, że to też przeze mnie. Jeśli ty zginiesz, to ja pójdę za tobą w tą otchłań ciemności. Rozumiesz? Pochłonie nas oboje, bo nie wytrzymam myśli, że już nigdy nie zobaczę twojego uśmiechu, że już nigdy nie ujrzę twoich niebieskich niczym niebo oczu, że już nigdy z tobą nie porozmawiam, że już nigdy więcej cię nie przytulę, że nigdy nie usłyszę twojego głosu, że ciebie nie spotkam, że już ciebie nie... - przerwał, trochę mocniej ściskając moją dłoń, po czym złożył kolejny bardzo delikatny i czuły pocałunek, tym razem na przedramieniu. Cała się trzęsłam. Czemu on to robi? Czemu on to, do jasnej cholery, robi?! Dlaczego... Czemu ja tak na niego działam? No czemu? Na całych moich rękach były jakieś "wspomnienia", wyrażone w przeróżnych "kreskach". Strasznie duża ilość. Z każdym wiązała się inna historia. Inny ból, a było ich na prawdę wiele. Moja skóra na rękach była cała pokryta w bliznach. Jedne szersze, a drugie cieńsze. Inni ludzie mogą myśleć, że to jest po prostu głupota. Niszczenie, a właściwie to bezczeszczenie własnego ciała i przy tym duszy, osobowości, a także poczucia własnej wartości. Niszczenie kawałek, po kawałku samego siebie. Pewnie uważają mnie za jakąś chorą i co najmniej dziwną dziewczynę, która natychmiastowo potrzebuje wizyty z najlepszym specjalistą w tej dziedzinie. Jednak, gdy kogoś spotka to co mnie, to dopiero wtedy zda sobie sprawę, że to jest chyba najlepsze rozwiązanie. Jedno z najłatwiejszych i najszybszych. Ja innego nie znalazłam. Chociaż chyba nawet nie szukałam. Po prostu przystanęłam na tym, bo to mi w zupełności wystarcza. Wtedy czuję się wolna. Po prostu wolna jak ptak. Nie martwię się niczym. Wszystko znika. Wszystkie problemy, złe, przerażające wspomnienia ulatniają się, tak jak robi to moja krew, chociaż na chwilę. Tę jedną chwilę.

- Zayn... Ja... - zaczęłam, po czym nerwowo poprawiłam się na ciemno drewnianym krześle. Miałam straszny mętlik w głowie. Nie wiedziałam nawet, jak sklecić normalne zdanie, które miałoby jakikolwiek sens. Głęboko westchnęłam, po czym spuściłam swój wzrok na nasze splecione dłonie. Czemu on coś takiego powiedział?! Czemu on chce niby coś takiego zrobić?! To dla mnie nie ma żadnego sensu! On nie może! - Nie... Nie możesz tak mówić. Ty nie możesz nic takiego zrobić. Nie możesz. Rozumiesz? Nie możesz zrobić takiej popieprzonej rzeczy. Nie pozwalam ci. Ja pierdole, przecież to jest niedorzeczne. - strasznie się jąkałam. Chłopak zaczął jeździć opuszkami swoich bardzo zimnych palców po moim świeżych oraz starych ranach. Było to w pewien sposób dla mnie ogromne ukojenie. Chciałabym, aby wszystko było łatwiejsze, niż jest teraz. Aby było łatwiej. Ale, może tak właśnie miało być? Może takie było moje przeznaczenie, mój los? Może później to wszystko obróci się na moją korzyść? Może jakoś szczęście zacznie mi sprzyjać. Może kiedyś będzie lepiej... Może kiedyś będę w pełni szczęśliwa. Może musiałam przejść przez to wszystko, przez to całe cierpienie, abym później mogła być szczęśliwa... Jednak chyba wiem, kiedy to się stanie... Po mojej śmierci.

Little Things || Z.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz