Rozdział 9

991 60 1
                                    

- Dlaczego? Vicky... Przecież już było dobrze... - strasznie współczuje Amy, że jest moją przyjaciółką, przynajmniej się nigdy nie nudzi. Rozejrzałam się po pokoju, oprócz Niall'a i Amy była jeszcze...Eleanor ? Co ona tu robi? Pewnie Horan ją o to poprosił.
- Możecie zostawić nas same? - zapytałam. Blondyn przez chwilę patrzył mi się głęboko w oczy, po czym wstał szepcząc:
- Zabiję gnoja.
- Co? - krzyknęłam zaskoczona. Jak on może wiedzieć o co chodzi? Nic już nie powiedział tylko wyszedł, a za nim El. Szybko chwyciłam za telefon i wybrałam numer Irlandczyka. Od razu odebrał.
- Nie masz prawa! Nie możesz mu powiedzieć! Słyszysz! Niall ! - nic, żadnej odpowiedzi. Po chwili usłyszałam dźwięk oznaczający koniec rozmowy. On nie może mu powiedzieć. Czułam napływającą słoną ciecz do moich oczu. Z mojego transu wyrwała mnie przyjaciółka.
- O co wam chodziło? - spytała zdezorientowana Amy.
- Miałaś rację... - zaczęłam.
- Widzisz ja się nigdy nie mylę. - powiedziała z uśmiechem na twarzy.- A tak w ogóle to w czym miałam rację?
- O Zayn'ie. - jej mina zrzedła, a po chwili byłam w jej objęciach.
- Czemu mi nie powiedziałaś? To dlatego znowu się cięłaś?
- Między innymi..... Ale...
- Nie ma, ale. Mama cię umówi na terapię, już ja się o to postaram, a teraz myśl jak się odwdzięczyć Niall'owi, gdyby nie on mogło by cię tu z nami nie być...
- Było by lepiej...
- Nawet tak nie mów. Masz przecież mnie, Niall'a, Eleanor i moich rodziców.
- Jestem dla was tylko ciężarem...
- Nieprawda! Jesteś dla mnie jak siostra, moi rodzice też się o ciebie martwią. - przestałam się z nią kłócić, ja i tak wiedziałam jaka jest prawda...


***Oczami Niall'a***

(w tym samym czasie)

Wyszedłem, a raczej wybiegłem ze szpitala, wtedy zadzwonił telefon. Torri.

- Nie masz prawa! Nie możesz mu powiedzieć! Słyszysz! Niall ! - nic nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem co chce zrobić. Czułem tylko nienawiść, złość i gniew. Nawet nie zauważyłem kiedy znalazłem się pod domem. Wszedłem do niego, trzaskając przy tym drzwiami i skierowałem się do salonu siedział tam, o dziwo tylko Liam. 

- Gdzie Zayn? - zapytałem.

- Na górze w pokoju. Co się stało? - nic nie odpowiedziałem, tylko ruszyłem na górę. Wparowałem do jego pokoju, podniosłem go z krzesła chwytając za koszulkę i przyparłem do ściany.

- Była tylko jedna? Czy masz ich więcej? - wycedziłem przez zaciśnięte zęby.

- O co ci człowieku chodzi? 

- O Victorię! - wykrzyczałem mu prosto w twarz.

- Niall! Co ty robisz! - do pokoju wszedł nasz Daddy, ale nie przejmowałem się nim.

- Odpowiedz! - nie odpuszczałem.

- Jedna! O to ci chodziło?!

- A wiesz gdzie ona teraz jest?!

- Zgaduję, że w domu? - odparł z widoczną ironią w głosie.

- A tak się składa, że właśnie od niej wracam. Wiesz gdzie jest?

- Nie?!

- Jest w szpitalu! Chciała odebrać sobie życie! Słyszysz! Między innymi przez Ciebie! Udało by jej się to, gdyby nie ja! Chciałem z nią pogadać, pocieszyć, a znalazłem ją w kałuży krwi!- nie wytrzymywałem, chciałem mu wszystko powiedzieć, ale nie mogłem.- Nic o niej nie wiesz! Nie wiesz jaki był powód, że się tu przeprowadziła! Nie wiesz, dlaczego nie mieszka z rodzicami, tylko u koleżanki! - jak pomyślałem o jej ojcu  to wszystko się we mnie zagotowało i w tamtym momencie gniew wziął górę i zacząłem go bić. Po chwili Lou i Liam mnie odciągnęli, szarpałem się, ale bez większych skutków. Wciągnęli mnie do mojego pokoju i posadzili na łóżku.

- O czym ty mówisz?! Vicky chciała się zabić? - wypytywał Daddy, a ja schowałem twarz w dłoniach.

- Nie.. nudziło mi się i tak sobie powiedziałem - odparłem ironicznie - Zresztą nie pierwszy raz... -dodałem już trochę ciszej.

- Co? 

- To co słyszysz Lou.

- Ale dlaczego?

- Nie mogę powiedzieć obiecałem... Powie wam sama jak będzie się czuła na siłach. - powiedziawszy to zacząłem płakać jak małe dziecko. Po upływie około 10 minut opanowałem się i ruszyłem w stronę drzwi.

- A ty dokąd? - zapytał Liam.

- Do szpitala, a gdzie? -odparłem.

- Jadę z Tobą. - powiedział Liaś.

- Ja też. Eleanor mnie chyba olała, więc mogę jechać.- stwierdził ze smutkiem Lou.

- Eeee.. Właściwie to El jest u Victorii - odparłem.
- A to nawet lepiej. - powiedział i zaczął zakładać buty, a w jego kroki poszedł Payne. W samochodzie panowała dość krępująca cisza. Żaden z nas się nie odzywał, z resztą pewnie nikt nie chciał poruszać więcej tego tematu.  Dopiero teraz uświadomiłem sobie, co tak naprawdę zrobiłem i powiedziałem .. Przecież ona mnie zabije.. To się Horan wpakowałeś. Gratulacje - odezwał się mój " wewnętrzny głos ".
- Chłopaki.. - zacząłem.
- No?
- Mam do Was prośbę. Możecie, zachowywać się normalnie w jej towarzystwie? Wiecie, tak jakby nic się nie wydarzyło... Nie chciałbym, by była skrępowana czy coś takiego...- wytłumaczyłem. Lou i Li zgodnie pokiwali twierdząco głowami i przy tym lekko się uśmiechnęli, a ja odwzajemniłem ich  gest. Po zaledwie 20 minutach podjechałem pod szpital. Powolnym krokiem ruszyliśmy w kierunku drzwi wejściowych. Po przekroczeniu progu, do moich nozdrzy doszedł zapach specyficznych środków do dezynfekcji. Uhg.. Nienawidzę tego.
- Wiesz, gdzie mamy iść ?- zapytał Liam, gdy znajdowaliśmy się już w windzie.
- Tak - mruknąłem pod nosem. Byliśmy już w sali, gdzie powinna leżeć Victoria. No właśnie, POWINNA ! Pomieszczenie było zupełnie puste, ani jednej żywej duszy. Łóżko idealnie zaścielone, a krzesła równo ustawione pod ścianą, gdzie miały siedzieć Amy i Eleanor. Spanikowany sprawdziłem jeszcze raz numerek sali. 120, pierwsze piętro. Kurwa. zgadza się. Chłopaki patrzyli na mnie jak na wariata, który dokładnie przed sekundą wyszedł z zakłada psychiatrycznego.
- Nie ma..- odparłem chowając twarz w dłonie, czułem, łzy pokrywają powierzchnie moich oczu.
- Pan Horan ? -usłyszałem głos i momentalnie się podniosłem. Był to lekarz prowadzący Vicky.
- Pani Szymańska została przewieziona piętro wyżej, do sali 169.- odparł ze stoickim spokojem.
- A dlaczego ? Czy coś się stało ? - zapytałem się.
- Nie. Wszystko w porządku. Po prostu potrzebowaliśmy tej sali. - odpowiedział, a ja momentalnie poczułem ulgę na sercu. Udaliśmy się na właściwe miejsce.

- Fajny masz numerek sali Vicky, tylko utnijcie tą jedynkę z przodu - powiedział Lou, gdy weszliśmy do pomieszczenia, po czym zaczął przekomicznie poruszać brwiami. Wszyscy momentalnie zaczęliśmy się śmiać. Ten to zawsze ma poczucie humoru.
- Cześć kochanie. - dodał i namiętnie pocałował El.
- Fuj... Oszczędzicie nam tych widoków! Tu są niepełnoletni ! - powiedziałem i wskazałem na Vic i Amy. I kolejny napad śmiechu.
- A ze mną to się nie przywitasz? - zapytała Torii z udawanym smutkiem w głosie.
- Oj Vicky już lecę! - krzyknął i zaczął ją całować po policzkach i przytulać.
- Eee... Tommo... dusisz - wykrztusiła , a on ją puścił.
- Część Viki! - odparł Liam.
- Hej! - powiedziała z wielkim " bananem " na twarzy. Siedzieliśmy u niej z jakąś godzinę, rozmawiając i śmiejąc się. Później nasze grono się zmniejszało, aż zostałem tylko ja i Amy. Nagle zadzwonił telefon Amandy.
- Rodzice.... Oni nic nie wiedzą.- wyszeptała blondynka. Po czym wstała i wyszła na korytarz.
- Co robiłeś, wcześniej gdy wyszedłeś? - niepewnie zapytała niebieskooka.
- Pojechałem do domu. - nie chciałem się z nią teraz kłócić.
- I? - nie może odpuścić?
- I nic. - cały czas unikałem jej wzroku. Wiem, że nie jestem najlepszym kłamcą, ale zawsze można spróbować.
- Powiedziałeś mu?- nic nie odpowiedziałem. -Niall! Spójrz na mnie!- po chwili wahania wykonałem polecenie. Już miała zacząć coś mówić, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę.- powiedziała Torri posyłając mi nienawistne spojrzenie. Drzwi się otworzyły i tajemnicza osoba weszła do środka, a we mnie aż się zagotowało.


Little Things || Z.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz