Słońce nigdy wcześniej nie było czymś tak niesamowitym, tak porywającym serce i zapierającym dech w piersiach.
Wypłynęliśmy bowiem z potwornej chmury ciemni, która po tym wszystkim i tak wydawała się nieco zblednąć, tak jakby straciła trochę na mocy - albo po prostu my ją jej pozbawiliśmy.
Nad nami leciał wyjątkowo chybotliwie Eustachy, który po strasznych przejściach i wielości zebranych ran, jednak zebrał się w sobie i ponownie uniósł do lotu, zabierając swoje mysie wsparcie. Ryczypisk kolejny raz nim dowodził, dbając o to aby ich podróż przebiegała jakkolwiek bezpiecznie, choć ewidentnie nie należało to do prostych zadań.
Chłopak był w końcu wyczerpany, zresztą jak my wszyscy.
Z Wędrowca pozostały bowiem strzępki, których tylko jakimś cudem nie zalewała jeszcze woda. Pewnym było jednak, że przy pierwszym zagrożeniu konstrukcja rozpadnie się w drobny mak. Nie mogliśmy już czuć się tu bezpiecznie.
Obolali, często ranni marynarze nie napawali mnie optymizmem, gdy właśnie zbierali to co pozostało, starając się zrobić tu porządek, czy zalepić poważniejsze uszkodzenia. Wszyscy mimo ogromnego sukcesu, po pierwszej i jedynej fali ekscytacji i triumfu, wydawali się teraz wyjątkowo zmarkotniali.
Nic zresztą dziwnego...
Czternaście z nich zginęło w tej straszliwej walce.
Co gorsza nawet resztek ich ciał nie byliśmy w stanie odnaleźć. Zostali zmieceni z powierzchni naszego okrętu i przepadli w głębokich wodach.
Aż czternaście.
W tym ojciec Gael, której straszną informację przekazała Łucja, od razu łapiąc rozgoryczoną dziewczynkę w ramiona. Byłam przy tym, choć nie powiedziałam właściwie niczego, dalej zbyt wstrząśnięta, pamiętając wyraźnie jak przestraszony mężczyzna, wysunął mi się z zasięgu i został połknięty przez kreaturę, której wielkiego trupa zostawiliśmy już daleko za sobą. Wydawało mi się, że leży w tym moja wina, że mogłam więcej, choć przecież zupełnie nie było to prawdą.
Strasznie źle się z tym wszystkim czułam, rozpruta z wszelakich emocji i siły. Dawno nie byłam tak wyczerpana, choć jednocześnie i niezaprzeczalnie myśli wydawały się być klarowniejsze.
Tak jakby ta wstrętna moc, która grzebała mi w głowie przez ostatnie tygodnie, właśnie została pokonana i na dobre wypędzona. Odnosiłam wrażenie, że podobne odczucia mieli marynarze, którzy choć przybici, nie wydawali się być zgryźliwi i cięci na siebie wzajemnie. Nic ich do tego wewnętrznie nie popychało.
Z obwiązaną szmatą szyją, siedziałam oparta o ściankę na rufie, gdy Teuss ponownie przejął stery panując nad naszym już wolnym kursem ku Wschodowi. Zbierałam w sobie energię, aby spróbować się podnieść, odetchnąć wreszcie po tym wszystkim, wypędzając złe obrazy.
Może nawet poszłabym wreszcie się porządniej przespać, jednak w mojej kajucie obecnie pochlipywała Gael, z którą nie miałam siły przeżywać konfrontacji. Bałam się, że dziewczynka mogłaby mi coś zarzucić, choć przecież gdzieś tak naprawdę rozumiałam, że nie byłam osobą, do której powinien być skierowany cały żal.
Przecież zrobiłam co mogłam, naprawdę już ponad to co tak naprawdę byłam w stanie, ale odczuwałam całkowity niedosyt i niezadowolenie wobec samej siebie.
Dość nerwowo przegarnęłam swoje jeszcze wciąż nieco wilgotne włosy, po czym odłożyłam rękę na deski obok siebie, zaczepiając o skórę.
Trochę mnie to otrzeźwiło i przypomniało o tym, że koło mnie ktoś siedział.
CZYTASZ
Przypadek?
FanfictionW pewnym momencie życia nadarza się okazja na decyzję, która raz na zawsze zmieni wszystko - choć podczas podejmowania jej nie zdaje się sobie z tego sprawy, choć wówczas wydaje się błaha, tak samo jak konsekwencje. Może być to niezachowanie rozwagi...