XLV. Ludzki proch

2.5K 157 149
                                    

Przykryto mnie prawdopodobnie warstwą dziesięciu koców, jakby każdy z nich odpędzał wszystkie choroby świata, plagi egipskie i niechcianych adoratorów. 

Mimo iż od razu zaczęłam się wręcz pod nimi dusić, było mi ciepło na sercu, gdy moi przyjaciele zacieśniali przykrycia, tak aby żaden niechciany podmuch wiatru mnie nie dotknął.

Czy tak wyglądało posiadanie przyjaciół i bliskich osób?

Słabo wiedziałam, zważywszy na to że w ziemskim życiu poza obecnie nieszczególnie zżytą rodziną nie miałam nikogo.

W każdym razie... Przeurocze.

Rozejrzałam się wokół siebie, siedząc posłusznie na sporej skrzyni i zauważając, że skupiłam na sobie uwagę połowy statku, lecz w szczególności Driniana, Kaspiana, Łusi, Ryczypiska, Teussa, Edmunda i Eustachego, którzy stłoczyli się najbliżej mnie. Nawet uparty i złośliwy blondyn, wysilił się na to aby poświęcić mi chwilę i dowiedzieć się co właściwie się wydarzyło. Obudziłam się w końcu z energią, po kilku dniach umierania.

Wszyscy patrzyli na mnie w całkowitym osłupieniu, nie dowierzając w to co widzą... I tyczyło się to każdego z marynarzy, którzy przecież widzieli jakim trupem byłam jeszcze zaledwie parę minut temu.

Ja też nieszczególnie wiedziałam jak sprawy zdołały aż tak się obrócić.

Szatynka sięgnęła do mojego czoła, sprawdzając moją temperaturę, a ja swobodnie, wręcz nadpobudliwie zachwycałam się promieniami słońca, które dopiero co wyłaniało się znad linii widnokręgu, prezentując nam kolejny dzień.

Taki, który własnoręcznie sobie wywalczyłam... Wręcz jak mi się zdawało triumfalny.

Drugi raz w życiu miałam poczucie tak przeogromnego zwycięstwa... Ale nie z ścianą przeciwników i trudności, lecz w walce z samą sobą.

Pierwszym mogłam nazwać ogłupiały bieg do Kopca po ataku na zamek, gdy musiałam wygrzebać się z fosy zwłok, a potem mile w otępieniu przebrnąć do naszej bazy, tylko po to aby wpaść w ramiona Edmunda.

Teraz po tym sukcesie, nie mogłam tego zrobić, mimo tych słów które dotarły do moich uszu. 

Jeszcze nie teraz, lecz wszystko co mnie spotkało, czego doświadczyłam i co zrozumiałam, dawało mi nadzieję, że teraz już naprawdę wierząc w siebie, dam radę jeszcze wszystko naprawić.

— Nie masz już wysokiej temperatury... Niezwykłe. — powiedziała zachwycona, zabierając dłoń i wpatrując się we mnie jak w fenomen medycyny i przełom w historii świata. Wyglądało to jak prawdziwy cud, a ja doskonale wiedziałam kto jest jego sprawcą...

Choć wedle moich założeń było ich dwóch, a na jednego z nich teraz niepewnie spoglądałam, gdy Teuss momentami nie zasłaniał mi go całym swoim muskularnym ciałem.

— Niebywałe... — stwierdził Kaspian, dosiadając się do mnie i praktycznie znikąd wydobywając miskę, w której leżała gruda skrupulatnie obranego słonecznika, jabłka i dwie kromki chleba. Wepchnął mi w dłonie przedmiot, a druga ręka należąca do kogoś innego, wystawiła mi przed nos, spory kubek, do połowy zapełniony czystą wodą. — Jeśli nie zjesz tego sama, zaraz wepchnę ci to, choćby i nosem. Musisz odzyskać siły, a na pewno jesteś osłabiona. Długo nie jadłaś... Bo nasze karmienie ciebie posiłkiem nazwać nie można. Cud że się od tego nie udusiłaś.

Pokiwałam głową, decydując się zaraz po tym zaprzeczyć jego słowom, gdy ich treść do mnie dotarła.

Była to szybka zmiana zdania, gdy zaczęłam już sprawniej łączyć wątki.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz