CXI. Odzyskani bliscy

150 18 11
                                    

Wieczór wydawał się być spokojnym, ale nie mogłam w pełni skupić się na swojej pracy, na bazgraniu kolejnego obrazu przy dość ograniczonym świetle lichej lampki i popijaniu do tego trochę już ostygłej herbaty. Ciągle miałam wrażenie, że już za chwilę, już za moment wszystko się wyjaśni, sprawy zostaną odpowiednio skonsultowane i klarowne. Wierzyłam w to właściwie od doby wszystko przekładając, odkładając i myśląc sobie, że teraz to już z górki, że to już prosta droga do tego o czym od bardzo dawna marzyłam - czyli do czasu z moją najukochańszą babcią, jej pociesznym gestem czy słowem.

Tymczasem gdy wczoraj wybudziła się, zdawała się być zszokowana, nie rozumiała gdzie jest, chyba nie do końca była w ogóle świadoma kim my jesteśmy i jedyne co powtarzała to pytanie o Diggorego, który z niewiadomych przyczyn wzbudził w niej ogromne emocje i ciekawość jakiej nie byliśmy w stanie zaspokoić, nie mając o mężczyźnie żadnych konkretnych informacji.

Nie mogąc więc rozwiać jej wątpliwości, w tej nurtującej sprawie, zdecydowaliśmy się że najmądrzejsze będzie za wszelką cenę doprowadzić ją do stanu względnego uspokojenia się i wyciszenia, a następnie i położenia do prawdziwego snu, dalekiego od tego znajomego jej stanu głębokiej hibernacji. Niestety po drodze zdążyła zapytać nas jeszcze o matkę, o ojca, o dziadka, pozwalając przypuszczać, że w pewnym stopniu się zrestartowała albo jej świadomość utkwiła gdzieś tam około siedmiu lat temu, gdy sprawy miały zupełnie inny kształt. Gdy wręcz wszystko było inaczej.

My byliśmy inni.

Ja byłam jeszcze sobą, tą jedną, konkretną sobą.

Co więcej zarówno nas jak i tego mieszkania ewidentnie się bała, tak naprawdę nie wiedząc gdzie jest. Szeptała coś do siebie, wręcz spiskując przeciwko nam i budząc we mnie obawy czy zostawianie jej samej w jakimkolwiek pomieszczeniu było mądre w razie jakby miała zrobić głupoty jak uskutecznienie próby ucieczki z wysokiej kamienicy. Przywiązywać jej do łóżka jednak nie zamierzałam, więc po prostu postarałam się zablokować okno tak aby go nie otworzyła, a inne blokady sobie darowałam. W końcu co miałabym zrobić, aby mieć pewność? Siedzieć i patrzeć na nią bez przerwy?

Choć właściwie wraz z bratem prawie to robiliśmy, podejmując się wart w kuchni w celu czuwania i oczekiwania niespodziewanego obrotu spraw, a raczej jej ocucenia się i skojarzenia podstawowych faktów. Miała nam sporo do wyjaśnienia i naiwnie wierzyliśmy, że jest to możliwe.

Tym sposobem gdy Janek wybrał się na noc do pracy, ja praktycznie nieustannie czuwałam, mając dość spore doświadczenie w tej nierównej walce z wyczerpaniem i trzymaniem koncentracji w kluczowych momentach. Gdy ten powrócił pognałam czym prędzej do kwiaciarni, aby przyciąć rośliny i wedle wczorajszej decyzji - odebrać świeżą dostawę, a potem odwiedzić panią Katarzynę i poinformować że przez zaostrzenie sytuacji rodzinnej muszę wyjść dużo wcześniej, praktycznie natychmiast.

Kobieta nie była szczególnie zadowolona, ale współpracowałyśmy ze sobą od prawie roku i poza moją nagłą wycieczką do Caernarfon nigdy nie nawalałam, i wywiązywałam się ze swojej pracy zadowalająco, dodatkowo sztuką przyciągając nawet więcej klientów, dlatego przystała na to i ostatecznie zdecydowała sama przepracować ten dzień. Zostawiłam więc jej klucze, i zgarniając parę ze swoich farb, obiecałam w wolnej chwili przygotować jakieś nowe dzieło, jak zwykle w przypadku zarobku dzieląc się nim z nią, co zdecydowanie ją satysfakcjonowało.

Koło południa byłam już w mieszkaniu i od tego czasu z bratem właściwie to na zmianę przesypialiśmy po dwie godzinki czy ciut więcej. Oboje nie przewidzieliśmy tak niecodziennego przebiegu tego dnia i przez inne obowiązki, ten harmonogram wyszedł bardzo chaotycznie w tym czekaniu na jej pobudkę. Niekiedy dla spokoju ducha i założenia bezpieczeństwa, sprawdzaliśmy czy aby na pewno wciąż oddychała i nigdzie przy tym magicznie nie zniknęła.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz