LII. Zdefiniowane wyjątki

2.4K 178 113
                                    

Prawie przekoziołkowałam kolejny raz, ostro popchnięta na jedną ze ścian, tak jakby osoba prowadząca mnie, naprawdę chciała abym finału tej nieprzyjemnej i zupełnie niekoniecznej podróży już nie doczekała. 

Obecnie to potykałam się już nawet o własne nogi, czując że te odmawiają mi posłuszeństwa, a stracenie przytomności jest już bliskie. Wszystkie mięśnie dawały o sobie znać, sprawiając wrażenie nadwyrężonych na wszelakie sposoby w efekcie czego nie wiedziałam już nawet co konkretnie powodowało ten dyskomfort i ból.

Wszystko równocześnie.

Głowa mnie zupełnie paliła, a nawet nie mogłam dotknąć jej w celu sprawdzenia swoich najgorszych podejrzeń i utwierdzenia się w fakcie posiadania wstrętnej i najprawdopodobniej całkiem wysokiej gorączki, spowodowanej rzecz jasna przeżyciami tej nocy, chłodem, wysiłkiem w mroku i w szczególności przez odniesione rany i infekcję, która najprawdopodobniej dostała się do mojego organizmu.

Czemu nie mogłam nic zrobić?

Ręce miałam bowiem brutalnie związane na plecach, a w usta wciśnięta została szmatka pochodząca z mojego rękawa, której tak niedawno używałam do podtrzymania zmiażdżonej i wciąż krwawiącej kończyny. Nawet wolałam nie wiedzieć, co przez to wszystko znalazło się w moim gardle. Sam najgorszy brud, identyczny do tego jakim się obecnie czułam.

Sponiewierana. Wzgardzona i do tego bezsilna.

Na co mi to wszystko było? Czy podkładanie się teraz warte było dotarcia na targ chwilę wcześniej? Przecież wiedziałam, że Kaspian tak całkowicie swoich przyjaciół nie wystawiłby i sam niebawem wyruszy z armią na łowców, a jednak jak zwykle zadziałałam impulsywnie i bez przemyślenia sprawy.

Co ja z obecnie wraz ze szczelnie związanym Teussem, mogłam niezwykłego tam zrobić?

Z wszystkich moich debilnych działań tych kilkunastu godzin, akurat to było najżałośniejsze, za co obecnie płaciłam, ledwo czołgając się z powodu rozchodzącego się po moim ciele bólu. 

Dość.

Najgorsze w tym wszystkim był fakt iż dałam się złapać naprawdę głupio, nawet jak na łatwowierną mnie. 

A co się stało?

Gdy wybiegliśmy z minotaurem z pierwszych komnat, Kaspian zdołał się nas dowołać, oferując żebyśmy chociaż zabrali ze sobą chociaż parę osób do pomocy w interwencji.  Wydawało mi się to naprawdę genialnym i błyskotliwym pomysłem, więc zdecydowałam się go posłuchać, aby już po chwili, przy wyjściu z zamku złapać grupkę mężczyzn, która na moje prośby, entuzjastycznie zaoferowała się nam pomóc. 

W kilkanaście osób, przebiegliśmy parę uliczek, po czym okazało się, iż intencje tych żołnierzy, były zdecydowanie inne niż obalenie Glino i gdy tylko byliśmy już dostatecznie daleko aby mój marny krzyk dał jakiś skutek, pochwycili nas brutalnie. Zostaliśmy powiązani, w efekcie czego,  teraz prowadzili nas uliczkami, niczym dwa trofea popychane w kierunku targu. Byłam przekonana, że zaraz postawią nas przed głównym z kupców.

Co najciekawsze - ja wcale nie stawiałam oporu, gdyż wciąż gdzieś z tył głowy miałam fakt, że muszę dotrzeć tam jak najszybciej, upewnić się że czwórka konkretnych postaci ma się dobrze, a ostatecznie wszelkimi sposobami opóźnić wydarzenia rozgrywające się na licytacji mającej już najpewniej miejsce. Choćbym miała tam rozegrać scenę własnej śmierci, zwracając na siebie uwagę.

Jednocześnie nie miałam już sił, a równocześnie z tym przepychałam się w głowie co do tego, czy gdy nadejdzie finał tej zagmatwanej historii, tego niesamowicie trudnego wyzwania - to czy sobie odpuszczę, poddam się...

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz