CXX. Dawna losowość

132 14 10
                                    

Wpatrywałam się w kobietę, nie wierząc w jak skomplikowanym ułamku swego życia się właśnie znalazła... Jak był on szczególny, wyjątkowy, a przy tym zepsuty i pełen straszliwej samotności głównie w sercu. Nie tak miało to wyglądać, nie taką formę powinna stanowić jej kreacja. Brakowało bieli, łagodności, istoty tego co w to popołudnie miało się wydarzyć...

Tam, w tym ciemnym i chłodnym budynku, bez kwiatów, bez przyjaciół, bez krewnych i poddanych.

Niestety innych opcji nie miała, ta była najlepsza, upiększona o pewien rozciągnięty i lekko przerobiony materiał, który jakiś rok wcześniej miał w tej historii swoją inną, równie szczególną rolę... Może tylko właśnie ta suknia trzymała ją jeszcze w ryzach, zmuszała do bycia silną, taką jak stanowił ten podarek otrzymany lata temu na zdecydowanie drobniejsze i pozornie chłopięce jeszcze ciało, potem zyskując na znaczeniu na tyle bardzo że wreszcie nawet jej rodzice zaakceptowali kreację na dzień jej chwały i upadku. Pobłogosławili ją i życzyli szczęścia, odwagi i wiary. Czuła, że dzisiaj też by to zrobili.

I może właśnie w całość sklejała ją właśnie troska i o nich za którą mogła narazić bezpieczeństwo ostatnich bliskich jej postaci, które na całe szczęście były z nią tego dnia. Jedna zasadniczo stanowiła nieodłączny składnik wydarzenia, co jeszcze do niej nie docierało.

Wszystko mieszało jej się w głowie, przewartościowywało, a ona sama zawzięcie próbowała uzasadnić czyny, do których jeszcze nie doszło, choć już czuła je na dłoniach.

Patrząc w lustro, próbując zabić w sobie potrzebę łez, dostrzegała tylko odrazę. Złościła się na własne ja, na swoich rodziców, na przyjaciela, na wszystkich którzy dotrzymali ją przy życiu aż do tego momentu, gdzie wszystko co najgorsze niewątpliwie wynikało z jej winy.

Obserwowała swoje odbicie siedząc w tej pieczarze i jak nigdy wcześniej pragnęła nigdy się nie narodzić. Cały świat miałby lżej, wszystko w jej mniemaniu potoczyłoby się lepiej. Nie miałby kto tego zmasakrować, zmiażdżyć i zmieść jak popiół. Teraz ona musiała z dwojga złego wybierać dalszą bierność lub dramatyczną błędność w postępowaniu.

Było jej coraz gorzej na sercu. Podupadała na myśli, wątpiła w swój plan. Chciała się cofnąć, schować, wyznać im co sobie ubzdurała, ale wtedy z logicznych względów chcieliby ją powstrzymać i zmusić do dalszego popadania w obłęd i straszliwe wyrzuty sumienia.

Na to pozwolić nie mogła. Nie tak ją wychowano, nie w to wierzyła, nie mogła też postawić krzyżyka nad życiem swojej rodzicielki. Jeśli mogła próbować coś zrobić, to musiała.

Odepchnęła się od ciężkiego biurka, tylko po to aby na chwiejnych nogach omieść liczne kurze swoją teraz dość grubo podszywaną sukienką. Dotarła do wiadomości, którą wcześniej napisała, złożyła kilkukrotnie i zadbała o to aby w całości i standardową metodą nie wydostała się spod potrzasku, którego pewniejszą ręką dokonała, pieczętując intrygę jaką próbowała doprowadzić do końca.

Pierwszy raz świadomie użyła ostrza, licząc że jego specyfika była taka jaką mu przypisywano. Testowali to przecież na ile mogli tuż po wykonaniu dla niej tej wyjątkowej broni, odłamka tego co skrzywdził Rozalię, godząc i w jej duszę.

Wbiła strzałę w papier, wierząc że gdy już będzie po wszystkim, gdy dobrej jej już zabraknie, on posiądzie sobie władzę. Lada moment ktoś miał mu ją podarować w ceremonii prowadzonej. Ten niespodziewany i tak zaszczytny, choć słaby gość.

Wierzyła, że Ehor w dobrym momencie ją wyjmie, a dzięki jej wstawiennictwu będzie mógł powrócić na stały ląd i odbudować wszystko co przez nią upadło. Liczyła na to, gotowa na najbardziej dramatyczne kroki - na wszystko co było konieczne. Nawet na zaprzestanie bycia sobą.

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz