LXVIII. Wyczekana zgoda

602 33 26
                                    

Wpatrywałam się bacznie w jedną z fotografii, jakby oczekując że ta postanowi zmienić się na moich oczach, bo nieszczególnie rozumiałam zastaną rzeczywistość, a jednak parę innych zdjęć wszystko mi definitywnie potwierdzało.

Przedstawiało wesołą grupę pracowniczą, uchwyconych kilka miesięcy temu, a tak przynajmniej głosiła dopisana obok data.

Przed budynkiem poczty stało kilkanaście, szeroko uśmiechniętych najwyraźniej pracujących tu osób, a wśród nich dostrzegałam dobrze znaną twarz, którą jeszcze parę godzin temu miałam okazję oglądać tak bardziej namacalnie - na żywo.

Dziewczyna o nazwisku Lancaster.

Zmarszczyłam brwi, łącząc wątki.

Przecież to powinno być oczywiste od samego początku, a jakoś na to nie wpadłam, nie widząc nigdzie logiki w paru najważniejszych kwestiach...

Listy nie docierały do Łusi, gdyż ktoś zadbał aby tam nie trafiły...

A komu mogło zależeć na tym abym swoim postępowaniem skrzywdziła Edmunda? Nikomu innemu jak osobie, która mogła zyskać na tym pozornie najwięcej, w tym samym czasie wspierając chłopaka w jego niemocy, a moim czasie bycia oziębłą względem niego.

Nigdy jednak nie wpadłabym na pomysł, że bogata Luiza była zdolna dorabiać sobie w takim miejscu. Czy może to wszystko było po to, aby być w stanie wyłapać każdy z moich listów? Wyczuła co się święciło? Zaplanowała to na tyle dobrze i przebiegle? Była na tyle bezwzględna w działaniach? Na tyle zmobilizowana, aby zniszczyć mi to co zaczęło się układać i to tak sobie zagarnąć?

Pomyślałam nagle, że w takim razie jeśli przeczytała każdy z nich, czy wiedziała czym jest Narnia? Wydawało mi się, że chyba nie pisałam tego za bezpośrednio jednak popychana do czynów przez emocje w osobistych wiadomościach mogłam posunąć się do dość wyniosłych i odważnych słów, które w gronie Pevensie byłyby klarowne... Ile w takim razie wiedziała i jak bardzo wcisnęła mi się w głębię duszy? Co mogła przeciwko mnie wykorzystać?

Jak bardzo uważała, że zwariowałam posuwając się do często tak wyniosłych myśli?

Przynajmniej utwierdziłam się w przeświadczeniu, że nie mogłam nawet się łudzić co do tego, że łaskawie podzieliłaby się ze mną adresem któregoś z Pevensie, tak abym mogła się z nimi skontaktować... Prawdopodobnie gdy zawitałam do jej własnego mieszkania, nawet zadbała o to abym nigdzie nie natrafiła choćby i przypadkiem na prawdziwą informację tego dotyczącą w końcu byłam już przekonana, że nieważne jak nie "starałaby się" pomóc Edmundowi w odnalezieniu mnie, nie było to realnymi staraniami, a uważnie prowadzonym sabotażem.

Zaczęłam rozglądać się po zdjęciach, szukając na kolejnych fotografiach jej perfidnego uśmieszku i próbując odnaleźć datę kiedy jej praca w tym miejscu miała swój początek... Wmówiłam sobie, że może ta informacja przy okazji zapełniłaby mi  kolejną z luk dotyczącą historii jej rodziców, o których temat też był w tym mieszkaniu przemilczany, choć podejrzewałam że coś złego przytrafiło się im w ciągu ostatnich dwóch lat. Może to ciągło za sobą pracę w tym miejscu?

Choć i tak w to wątpiłam...

— Panienka czegoś szuka? — rozległ się głos z drugiego końca pomieszczenia, gdy jakaś sędziwa wiekiem kobietka opuściła miejsce przy okienku za którym dostrzegałam zupełnie inną część budynku. Tym sposobem inna pani, siedząca na krześle po drugiej stronie, ewidentnie oczekiwała na to z jaką sprawą tu przybyłam.

Spojrzałam w jej stronę, gubiąc się trochę w tym co chciałam zrobić. Zdałam sobie sprawę, że pytanie o listy, które najprawdopodobniej kradła Luiza, tutejsza przynajmniej długo-miesięczna pracownica nie należało do najmądrzejszych pomysłów - jeśli to robiła to w tajemnicy i z dokładnością, tak że nikt nie był tego świadomy to źle byłoby ją oskarżać, będąc zupełnie przypadkową osobą bez dowodów. Bo co mogłoby to zmienić?

Przypadek?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz